No i mamy problem. Jak po niedzielnych, ewidentnie sfałszowanych, a przynajmniej zmanipulowanych i ograniczonych wyborach prezydenckich w Rosji mamy nazywać niejakiego Władimira Władimirowicza Putina, który sam siebie ogłosił zwycięzcą tych wyborów?
Niezależnie od tego, co sądzimy o sposobie przeprowadzenia tych wyborów, o samym Putinie można, a nawet należy mówić i pisać jako o zbrodniarzu. Po prostu. Padają propozycje nazywania go „dyktatorem”. Ja uważam jednak, że to obraża pamięć o tych, którzy byli tak tytułowani w starożytności. Czy da się porównać takiego Łukaszenkę czy Putina do Peryklesa, któremu obywatele Aten powierzyli pełnię władzy wykonawczej? Albo czy można tych dwóch uzurpatorów porównać do 86 dyktatorów rzymskich, których listę zamyka Gajusz Juliusz Cezar?
Dyktator był w Republice Rzymskiej urzędnikiem powoływanym przez Senat jedynie w nadzwyczajnych okolicznościach i to zaledwie na okres sześciu miesięcy. Obejmował władzę ze świadomością, że wkrótce zostanie z niej skrupulatnie rozliczony. Przestrzegał prawa rzymskiego, szanował zwyczaje poszczególnych dzielnic wiecznego miasta, innych miast, regionów i prowincji. Z szacunku do senatu i ludu rzymskiego nigdy działał na swoją korzyść materialną, nie rozdawał synekur ani nominacji na stanowiska wybieralne, nie faworyzował swoich przyjaciół i rodziny.
Dyktator rzymski nie jest wzorem dla wielu współczesnych kacyków chorych na egoteizm. W tym znaczeniu Putin nie jest zatem żadnym dyktatorem, choć pozuje na epigona budującego „trzeci Rzym”. To typowy dla dekadenckiej satrapii wschodniej dzierżymorda przypominający mongolskich namiestników chana.
W czasach nowożytnych mamy w zwyczaju nazywać satrapów dyktatorami. Myślę, że z historycznego punktu widzenia to niesprawiedliwe. Dyktatorzy rzymscy to nie byli głupi ludzie, a wręcz przeciwnie. Senatorowie starannie oceniali kandydatów, tak aby byli znakomitymi administratorami i wodzami. Ze współczesnymi „dyktatorami” jest już inaczej, bo zaczynają swoje kariery spektakularnie, dochodzą do władzy w wyniku misternie zaplanowanych zamachów lub rewolucji, tworzą doskonale działający system totalitarny, po czym spoczywają na laurach i w miarę upływu czasu zamieniają się w zgnuśniałych, odizolowanych od świata satrapów, by skończyć jak zwykli kryminaliści.
Ten mechanizm upadku niemal zawsze się powtarza, choć w różnych czasach i otoczeniu: Stalinowi nie udzielono pomocy przy wylewie, Pol Pot umierał gdzieś w dżungli koło 'Ânlóng Vêng, Hideki Tōjō skończył na stryczku, zwłoki Mussoliniego zawisły na słupie stacji benzynowej w Mediolanie, Hitler wyręczył sprawiedliwość, strzelając sobie w łeb, Saddam Husajn zawisł na grubej linie, Ceaușescu został rozstrzelany, a Kaddafiego tłum niemal rozszarpał na kawałki. Inni dogorywali na wygnaniu, dławiąc się ostateczną goryczą samotności.
Dyktatura niemal zawsze kończy się osobistą tragedią despoty. Przejawem nadchodzącego schyłku jego władzy jest moment, kiedy sam zaczyna wierzyć w brednie przez siebie stworzone. Nie pożąda już władzy, pieniędzy ani zaszczytów. Pragnie nieśmiertelności. I właśnie wtedy zderza się z prawdą ostateczną i niezmienną. Na koniec odkrywa, że nie jest bogiem, tylko kruchą istotą ludzką, która, jak każdy bez wyjątku, musi stanąć przed zagadką śmierci.
Jak zatem będziemy nazywać Putina, skoro nie jest on nawet godny prastarego tytułu dyktatora? Satrapą, autarchą, despotą, samodzierżcą, oszustem wyborczym, carem, sobiepankiem, tyranem czy hegemonem? A może po prostu Putinem i nikim więcej? Tak jak imię Judasz stało się synonimem zdrajcy.
Kiedy kończą się rządy despoty? Wtedy, kiedy pragmatyzm, który stanowił jego siłę napędową w początkowej fazie przejmowania władzy, zamienia się w fantasmagorie odciętego od rzeczywistości autarchy. Wkrótce zaczynają się od niego odwracać wszyscy powiernicy, którzy błyskawicznie zapominają o apanażach i przywilejach, jakie zdobyli pod jego rządami. Pod koniec proces przyspiesza, a jego epilogiem jest chwila, w której dyktatora opuszczają ludzie go chroniący. Każdy autarcha jest przy tym bardzo zdumiony nagłą przemianą otoczenia, której w porę nie potrafił dostrzec. Każdy z nich uważa, że wybuch społecznego gniewu jest sterowany przez siły zewnętrzne. Wierzą w to nawet wtedy, gdy giną od ciosów własnych pretorian.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.