Całej prawdy o katastrofie helikoptera, w której zginął prezydent Iranu Ebrahim Raisi, nie dowiemy się prędko – o ile w ogóle ją poznamy. Dla globalnej i regionalnej gry, jaka się dziś toczy, zwłaszcza wokół konfliktu izraelsko-palestyńskiego, nie oznacza to wiele. Natomiast w scenariuszu, który pisali samemu Iranowi eksperci, będą musiały nastąpić duże zmiany.
Twarde lądowanie – tak przez całe niedzielne popołudnie i wieczór irańskie władze przedstawiały sytuację, która prawdopodobnie sprowadzała się do tego, że utracono w pewnej chwili łączność z załogą helikoptera, którym podróżowali Ebrahim Raisi i jego szef dyplomacji, Hosein Amir Abdollahian. Pośrednio bardziej potwierdzało to tylko ich własną niewiedzę, niż uspokajało kogokolwiek, kto by się miał zaniepokoić zniknięciem irańskiej głowy państwa.
Potwierdzenie, że miała miejsce katastrofa i nie przeżył jej nikt, kto był na pokładzie, nie było po tym wstępie niespodzianką. Co więcej – pomimo tego, jak napięte ostatnio były relacje Iranu z Zachodem, a przede wszystkim z Izraelem, fala spekulacji o tym, że prezydent mógł paść ofiarą zamachu, była śladowa. Wyjąwszy plany Kremla, by zgładzić prezydenta Ukrainy, od lat żadne państwo nie próbowało zabić głowy innego państwa. Już bardziej prawdopodobna jest perska wersja walki buldogów pod dywanem.
64-letni Ebrahim Raisi w powszechnej opinii ekspertów był jedynie wykonawcą poleceń i polityki Najwyższego Przywódcy, ajatollaha Alego Chamenei. Przy czym, o ile trudno się nie zgodzić, że do Chamenei należą ostateczne decyzje, to w wiele obszarów Najwyższy Przywódca nie ingeruje lub bywa zaskakiwany decyzjami podejmowanymi przez gabinety prezydenckie. Pewna zastanawiająca symetria wyborów – od lat 90. na przemian wybory prezydenckie wygrywają przedstawiciele liberalnej oraz konserwatywnej frakcji, zmieniając się co dwie czteroletnie kadencje – każe się zastanowić, czy nie jest to mechanizm zaplanowany, by stabilizować wewnętrzne tarcia w reżimie.
Wyborcze zwycięstwo Raisiego w 2021 r. wpisywało się w ten schemat i zwiastowało osiem „konserwatywnych” lat. Duchowny ten nie był może eksponowanym uczestnikiem Rewolucji Islamskiej, ale odegrał istotną rolę wkrótce po niej – gdy w ciągu kilkunastu miesięcy po obaleniu szacha rozmaite siły polityczne, organizacje bojowników o proweniencji lewicowej, czasem lewicowo-religijnej, zaczęły zwalczać się nawzajem, a także – wszystkie zaczęły zwalczać duchowieństwo, które stopniowo wyłuskiwało im władzę z rąk.
Ale na bunt przeciw Chomeiniemu było już za późno. Duchowni zbudowali własne siły zbrojne, opanowali aparat republiki, a przede wszystkim – sądy. Tam właśnie dał się poznać Raisi, który jako ambitny, nieco ponad dwudziestoletni, sędzia najprawdopodobniej szafował wyrokami śmierci wobec wszystkich – prawdziwych i urojonych – przeciwników Rewolucji. Czy rzeczywiście i ile egzekucji wykonano na podstawie jego decyzji – nie wiadomo. W każdym razie zrobił on szybką i błyskotliwą karierę w sądownictwie, przypieczętowaną nominacją na szefa sądownictwa w 2019 r., jeszcze za rządów liberalnego prezydenta Hasana Rouhaniego.
Ironia losu, dwa lata wcześniej rywalizował on z Rouhanim o prezydenturę – jego pryncypał zabezpieczył wówczas reelekcję. Ale to był raczej balon próbny, badanie nastrojów przed właściwym testem władzy w 2021 r. Namaszczony przez Najwyższego Przywódcę teherański jastrząb wygrał w 2021 r. 62-procentową większością, choć przy rekordowo niskiej, 49-proc. frekwencji.
Nie jest tajemnicą, że ambicje Raisiego sięgały dalej niż prezydentura. Od 2019 r. był przewodniczącym Zgromadzenia Ekspertów – 88-osobowego forum weteranów rewolucji i szanowanych duchownych, które zgodnie z irańskimi mechanizmami władzy wybiera Najwyższego Przywódcę. Chamenei ma dziś 85 lat i siłą rzeczy walka o jego stanowisko robi się coraz bardziej zacięta: nie przypadkiem co kilka-kilkanaście miesięcy Iran obiega plotka, że Najwyższy Przywódca nie żyje. Raisi otwierał listę potencjalnych sukcesorów, a przynajmniej on sam tak chciał to widzieć.
No właśnie: tu otwiera się pole do spekulacji. Potencjalnym rywalem w walce o schedę po Alim Chameneim jest bowiem syn Najwyższego Przywódcy, Modżtaba Chamanei. Jego niewielka widoczność w irańskiej polityce ma być wprost odwrotna wobec jego realnej siły – Modżtaba ma mieć szczególnie mocne oparcie w siłowych strukturach reżimu, z Korpusem Strażników Rewolucji, osławionymi pazdarami, na czele.
Sukcesja w obrębie rodziny też nie byłaby jakimś wielkim zaskoczeniem. Choć Ali Chamenei zastąpił Chomeiniego w roli Najwyższego Przywódcy, dla nikogo nie ulegało wielkiej wątpliwości, że jego nominacja jest intrygą syna Chomeiniego, Ahmada, który przez lata był szarą eminencją irańskiej polityki – będąc de facto sekretarzem i szefem kancelarii Wielkiego Imama, członkiem kilku kluczowych gremiów władzy oraz bliskim współpracownikiem innego irańskiego gracza Haszemiego Alego Rafsandżaniego. To ci dwaj mieli przeforsować kandydaturę Chamenei do fotela Najwyższego Przywódcy, wychodząc z założenia, że będzie to postać raczej marionetkowa.
Z czasem jednak Chamenei wybił się na niezależność. Ahmad Chomeini zmarł na – jak utrzymują niektóry, dosyć tajemniczy – zawał serca w 1995 r., sześć lat po śmierci swojego ojca. Rafsandżani pełnił rozmaite role, od prezydentury po szefowanie Zgromadzeniu Ekspertów, i przeszedł pełną zakrętów ewolucję od przedstawiciela konserwatystów po patrona liberałów. Zmarł w 2017 r., nie doczekawszy tego, na co prawdopodobnie od lat liczył: miana Najwyższego Przywódcy.
Jakie wnioski wyciągnie z tych historii Modżtaba Chamanei? Prawdopodobnie niewielkie, bowiem układ sił w Iranie bardzo się zmienił. Od autorytetu religijnego bardziej liczy się dziś siła militarna oraz potęga gospodarcza, a pod tymi względami w kraju niepodzielnie dominuje Korpus Strażników Rewolucji. Jego poparcie może przesądzić o nominacji, a także ugruntować i zabezpieczyć sukcesję.
Póki co, Iran czekają jednak wybory prezydenckie. Zgodnie z konstytucją Republiki należy je przeprowadzić w ciągu 50 dni od śmierci prezydenta. W tym czasie władzę sprawuje wiceprezydent – dziś to Mohammad Mochber, uważany raczej za osobę pozbawioną większych ambicji politycznych, typ sprawnego administratora, czy wiernego sługi. Konserwatyści, którzy do tej pory stawiali na Raisiego, będą mieć problem ze znalezieniem kolejnego przedstawiciela swojego środowiska, który byłby w stanie w tak krótkim czasie zmobilizować zarówno zaplecze, jak i wyborców.
Ale zapewne spróbują: Iran wciąż jest w stanie wewnętrznego wrzenia po bezprecedensowych wielomiesięcznych protestach, w ostatnich miesiącach egzekwowano kolejne drakońskie przepisy dotyczące strojów i zachowania Irańczyków. Można zakładać, że następny konserwatywny prezydent utrzyma tę linię polityki wewnętrznej, a może ją nawet zaostrzy, żeby się uwiarygodnić w oczach swojego zaplecza i Najwyższego Przywódcy. Przeciętny Irańczyk pewnie zatem po Raisim nie zapłacze. Byleby jednak nie okazało się, że wpadł z deszczu pod rynnę.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.