Po ataku Hamasu na Izrael geopolityczny porządek na świecie destabilizuje się jeszcze bardziej.
Atak sunnickiego Hamasu na Izrael przypomniał światu, że konflikt na Bliskim Wschodzie pozostaje nierozwiązany. Przemoc ponownie doszła do głosu i niewykluczone, że konflikt jeszcze bardziej się rozszerzy. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że w ogień walk w jeszcze większym stopniu zostaną wciągnięte libańskie formacje szyickiego Hezbollahu. A przecież obserwatorzy w ostatnich miesiącach spekulowali, że konflikt bliskowschodni zostanie rozwiązany w gabinetach dyplomatów. USA wsparło normalizację pomiędzy Izraelem a Arabią Saudyjską. Na czym mogli skorzystać Palestyńczycy ze strefy Gazy, jednego z najbiedniejszych rejonów na świecie. Hamas wolał jednak uprzedzić bieg wypadków i storpedować toczący się poza plecami ludności palestyńskiej dialog. Po porozumieniach z Emiratami Arabskimi, Bahrajnem, Marokiem i Sudanem rysowało się bowiem pokojowe porozumienie izraelsko-saudyjskie. W realiach bliskowschodnich krok o wręcz rewolucyjnym znaczeniu, skoro to w Arabii Saudyjskiej znajdują się święte miejsca islamu. Hamas, którego bojowników szkolili rosyjscy najemnicy z grupy Wagnera, jest radykalną przeciwwagą wśród samych Palestyńczyków dla rządzącej na tzw. Zachodnim Brzegu Jordanu namiastki palestyńskiej państwowości, organizacji Al Fatah. Ta ostatnia jest lojalna prezydentowi Palestyny Mahmudowi Abbasowi. Sam Hamas w 2007 roku przejął od konkurencyjnej Al Fatah administrację strefy Gazy.
Nie wiadomo, jak napaść bojowników Hamasu zmyliła izraelski wywiad, zarówno Mossad, jak i kontrwywiad wojskowy Aman. Wiadomo natomiast, że za eskalacją konfliktu kryją się Iran i Rosja. Hamas z kolei walczy o swoje przetrwanie, gdyż rywalizuje o wpływy z jeszcze bardziej radykalnym islamistycznym Dżihadem. Atak, co też wiadomo, nastąpił nie tylko w dzień szabatu, ale w 50 rocznicę wybuchu wojny Jom Kipur. Niemniej istotne, bojownicy Hamasu czuli się uskrzydleni miesiącami sporów wewnętrznych o reformę sądownictwa w Izraelu i największymi tam protestami od powstania państwa. Terroryści Hamasu uznali, że Izrael znajduje się w momencie najbardziej dogodnym, by trafić go prosto w serce.
Dalszy przebieg konfliktu zależy od rządu w Tel Awiwie, który już dawno porzucił opcję powstania państwa palestyńskiego. Powrót do stołu rokowań jest teraz niemożliwy. Izrael, co pewne, posiadający czwartą armię świata, wyjdzie militarnie obronną ręką, ale najpierw nasyci się odwetem. Opór palestyński właściwie w ciągu trzech dni został złamany. Osłabiony jednak wewnętrznie wielomiesięcznymi protestami rząd Binjamina Netanjahu będzie dyszał dalszą zemstą. I będzie starał się udowodnić, że przywrócił całkowitą kontrolę w okupowanych terytoriach. Stąd przywódcy Hamasu popełnili błąd. W toku izraelskiej kontrofensywy Palestyńczycy utracą i terytorium, i poniosą dalsze straty ludzkie.
Dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu utrudni jeszcze jedna okoliczność. Waszyngton do tej pory raczej wycofywał się ze swojej tradycyjnej roli pośrednika-mediatora na Bliskim Wschodzie. Za tajemnicę poliszynela uchodzi fakt, że stosunki prezydenta Bidena zarówno z premierem Netanjahu, jak i z liderami krajów arabskich nie są najlepsze. Chiny z pewnością skorzystają z okazji i naprędce zaproponują plan pokojowy, ale na trwalszą stabilizację w regionie nie wpłyną. Aktywność Ligii Arabskiej w ostatnich latach drastycznie spadła. Cios, jakim jest napaść Hamasu na Izrael, zasuwa także rygiel pod rokowania izraelsko-saudyjskie, eliminując Arabię Saudyjską z roli negocjatora.
Po zapewne całkowitym militarnym przywróceniu kontroli nad zbuntowanym obszarem, stanie więc rząd w Izraelu przed pytaniem „co dalej?” Większość Izraelczyków opowiada się przeciwko okupacji strefy Gazy. Już z tego powodu, że pociągnie to za sobą kolejne straty i ofiary w ludziach. Ale także im nie rysuje się na horyzoncie jakakolwiek alternatywa. Wobec jej braku niezmiennie pozostaje jedyna opcja – porozumienie z Palestyńczykami.
Nim do tego jednak dojdzie, wykrystalizować się musi sytuacja geopolityczna, która przyjęła jeszcze bardziej ponury obraz. USA wzmacniają swoją militarną obecność na Bliskim Wschodzie, która w oczywisty sposób nie ma zwalczać Hamasu, tylko celuje w jego mocodawcę, zarazem reżysera ataku – Iran. Wbrew oświadczeniu sekretarza stanu Antony"ego Blinkena, który posłużył się taktycznym kłamstwem o irańskiej pasywności w przygotowaniu do ataku na Izrael. Przecież z ust samych palestyńskich przywódców popłynęły słowa o zneutralizowaniu izraelskich kamer na granicznym ogrodzeniu w strefie Gazy przez Iran. Napięcie USA-Iran rośnie, nie tylko w kontekście militarnej konfrontacji między Izraelem a Hamasem. Jakkolwiek tylko zwolennicy Merlina, sterującego ludzkim losem, mogą w tej chwili przebąkiwać o wojnie USA z Iranem.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.