W Iranie koegzystują dwie rewolucje: ta islamska, którą Biały Dom lub Hollywood czasem straszą Amerykanów – i pełzająca kontrrewolucja obyczajowa, która po raz pierwszy od dobrych paru lat wprost rzuciła wyzwanie reżimowi.
Chyba po raz pierwszy we współczesnej historii świata muzułmańskiego na ulicach kraju należącego do tego kręgu cywilizacyjnego możemy oglądać takie sceny: kobiety zrywają tradycyjne chusty z głów, powiewają nimi wysoko nad tłumem, niektóre podpalają tę część garderoby. W tle słychać skandowanie po persku: "nie dla chust, nie dla turbanów! Tak dla wolności i równości!". Na Instagramie pojawiło się tyle klipów z odbywających się już w dwudziestu miastach Republiki Islamskiej demonstracji, że władze w Teheranie odcięły rodakom dostęp do tego portalu.
Ale to najłagodniejsza z form represji, po jakie sięgnęli ajatollahowie. Na początku tego tygodnia liczba śmiertelnych ofiar brutalnego pacyfikowania protestów doszła do dziewięciu. Choć realną skalę kontrataku służb bezpieczeństwa trudno w gruncie rzeczy oszacować: zabitych może być znacznie więcej, rannych mogą być setki osób, podobnie – aresztowanych. Jeżeli wierzyć części irańskich źródeł, demonstranci nie pozostają bierni w obliczu represji: jedną ze śmiertelnych ofiar zamieszek ma być policjant z Szirazu, być może uczestniczący w rozpraszaniu tłumu.
Irańczycy wybuchnęli gniewem w sposób niespodziewany dla konserwatywnej administracji prezydenta Ebrahima Raisiego. Wściekłość wywołał incydent, który w irańskich realiach mógł być dosyć trywialny: we wtorek, 13 września oddział Gasht-e Ershad (Patrole Przewodnictwa – w domyśle "Islamskiego") zatrzymał na jednej z teherańskich ulic 22-letnią Mahsę Amini, pochodzącą z irańskiego Kurdystanu, w stolicy w odwiedzinach u krewnych.
Mahsa Amini – sądząc po jej zdjęciach, którymi ilustrowano teksty o zajściu – dosyć swobodnie traktowała tradycyjną chustę: niczym luźno zarzucony na głowę szal, chusta odkrywała zarówno opadającą na skronie grzywkę, jak i zapleciony długi warkocz, który Mahsa mogła przerzucać przez ramię do przodu. Koszulę czy tradycyjny czador mogła nonszalancko rozpinać, odsłaniając szyję, rękawy zawijała.
Z perspektywy muzułmańskich ortodoksów taka nonszalancja jest niedopuszczalna. Z perspektywy przeciętnego Irańczyka – to żadna nowość. W dużych miastach, takich jak Teheran, Sziraz, Isfahan czy Tabriz – a w szczególności w bogatszych dzielnicach, zamieszkanych przez intelektualne i biznesowe elity – jest to standardowy look, nie tylko młodych, kobiet. Im bardziej iluzoryczne – zsunięte do tyłu, prześwitujące, krótsze – chusty, tym lepiej.
Tę batalię o wyznaczanie granic doskonale widać jeszcze zanim wyląduje się w Republice. Standardem w samolotach lądujących w Iranie jest specyficzne przedstawienie, kiedy to Iranki ustawiają się przed lądowaniem w kolejce przed toaletą, by założyć chusty, zapiąć guzik czy dwa, redukując dekolt, zasłonić nieco ciasno opinające biodra dżinsy. Gdyby zajrzeć do telefonu przeciętnego Irańczyka – a miejscowi chętnie opowiadają turystom o swoim życiu i dzielą się zdjęciami – zobaczymy galerię krewnych i znajomych, które rzadko kiedy pozują do zdjęcia w chuście.
Dla rządzących Iranem duchownych i polityków – albo duchownych-polityków – zastosowanie się do ortodoksyjnego dress code'u jest także deklaracją polityczną. Wiadomo, że taki północny Teheran – dzielnica, w której chusta ledwo trzyma się na czubku głowy – będzie głosować na liberałów, a ajatollahów najchętniej zamknąłby w meczecie i wyrzucił klucze. Z kolei południowy, biedny i konserwatywny Teheran to miejsce, w którym nawet kobieta szczelnie opatulona czadorem – a bez męskiego towarzysza – przyciągnie potępiające spojrzenia, jeśli nie kąśliwe uwagi.
To wprost przekłada się na wpływy Gasht-e Ershad. Za prezydentury liberalnego duchownego, prezydenta Hasana Rouhaniego, autorytet Patroli spadł do minimum, spekulowano, że Rouhani życzy sobie rozwiązania formacji. Jego poprzednik, konserwatywny Mahmud Ahmadineżad, kontrole moralności wzmagał okresowo: za jego prezydentury bywały okresy gorączkowych łapanek kobiet w zbyt swobodnym stroju czy demontowania anten satelitarnych – ale przeplatały się one z okresami, kiedy na takie przewinienia patrzono przez palce.
Za to dziś ta służba ma znów dobre czasy: rozrosła się liczebność i budżet formacji, na ulice miast miało wyjść 7000 tajniaków i tajniaczek, w jednostkach basidżów (w sporym uproszczeniu – takiego irańskiego ZOMO, wykorzystywanego głównie do pacyfikowania demonstracji antyreżimowych i, generalnie, pilnowania porządku) Patrole zyskały swoistą autonomię. Reżim nie szczędzi też kobietom dodatkowych upokorzeń, np. w lipcu wydano przepisy zabraniające kobietom grania w reklamach.
I może z uwagi na tę zaciskającą się obyczajową pętlę wydarzenia 13 września wymknęły się spod kontroli. Zatrzymana przez Gasht-e Ershad Amini być może uznała, że ma szansę protestować. Okazało się jednak, że funkcjonariusze nie mają zamiaru tolerować sprzeciwu: jeszcze na ulicy zaczęto bić ją pałkami, uderzano jej głową o karoserię furgonu, do którego została w końcu zapakowana. Co działo się w areszcie – nie wiadomo. Według oficjalnej wersji zasłabła wkrótce po przywiezieniu: "nagłe zaburzenie pracy serca". 22-latka w stanie śpiączki wylądowała w jednym ze stołecznych szpitali, gdzie w piątek – trzy dni po zatrzymaniu – zmarła. Ulica odpowiedziała wściekłością.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.