Iran

Jastrząb z Teheranu. Świat musi zdecydować, co zrobić z Raisim

Osiem lat impasu – oto potencjalna perspektywa dla relacji Iranu ze światem w najbliższym czasie. Nowym prezydentem kraju został twardogłowy duchowny, który nie zrobi zapewne zbyt wiele, by torować Teheranowi drogę na salony. Na pocieszenie: pewnie wiele też nie zepsuje.

Mariusz Janik
Foto: mostafa_meraji/pixabay

– Nie – uciął Raisi na swojej pierwszej konferencji prasowej pytanie o możliwość spotkania z prezydentem USA, Joe Bidenem. Po czym zapadła długa cisza, bowiem sala czekała na jakieś wyjaśnienie, antyamerykańską tyradę, generalnie: rozwinięcie tematu. Na próżno.

Ten przelotny moment dobitnie ilustruje, z kim świat będzie miał do czynienia. Raisi lakonicznie potwierdził jedynie, że oczekuje zniesienia amerykańskich sankcji i powrotu do status quo z 2015 r., kiedy to Teheran zawarł z Zachodem porozumienie w sprawie swojego nuklearnego programu. Ale już o swoim innym programie – rozwoju rakiet balistycznych – nowy prezydent nie przewiduje dyskusji. Iran nie ma zamiaru porzucać też swoich protegowanych na Bliskim Wschodzie: palestyńskiego Hamasu, libańskiego Hezbollahu, syryjskiego reżimu czy jemeńskich Huthich.

Cóż, paradoksalnie, nie jest to jakiś szczególny krok do tyłu. Również w czasach liberalnych i przyjaźniej nastawionych do Zachodu poprzedników wycofywanie wsparcia dla – nierzadko kontrowersyjnych – proirańskich graczy z regionu nie podlegało dyskusji. Raisi podtrzymuje tylko dotychczasowe stanowisko Teheranu, skądinąd, kluczowe kierunki irańskiej polityki są definiowane przez jego patrona i zwierzchnika: Najwyższego Przywódcę Republiki Islamskiej, ajatollaha Alego Chamenei.

Krwawy prokurator

To nie znaczy, że nie czekają nas wstrząsy. – Jestem dumny z bycia obrońcą praw człowieka, bezpieczeństwa i dobrobytu ludzi, jakim byłem także jako prokurator – uciął pytania o swoją przeszłość w trybach reżimu Raisi.

Ta przeszłość może stać się największym utrapieniem teherańskiego jastrzębia. 61-letni dziś polityk zaliczył błyskawiczną karierę w systemie sądownictwa Republiki Islamskiej. Ledwie jako dwudziestolatek wylądował na stanowisku prokuratora w mieście Karadż, a następnie w stolicy kraju i był to najgorętszy okres terroru w Iranie: na prowizorycznie instalowane na dźwigach szubienice lub przed pluton egzekucyjny trafiały wówczas tysiące przeciwników reżimu. Nie tylko dygnitarzy szacha, ale też członków ugrupowań politycznych, które utorowały drogę do rewolucji islamskiej.

Najważniejszym byli Mudżahedini Ludowi (ale także Fedaini Ludowi czy komuniści z partii Tudeh): formacja, która swobodnie splotła islam z ideologią lewicy, miała największe doświadczenie militarne oraz grono działaczy i sympatyków, cieszących się w Iranie niemałą popularnością. Wystarczyły dwa lata, by drogi ajatollahów i Mudżahedinów zaczęły się rozjeżdżać, co skończyło się ucieczką z Iranu pierwszego prezydenta Republiki, rejteradą liderów formacji oraz obławą na ich sympatyków, którzy nie zdążyli się ukryć. Olbrzymia część militarnego skrzydła formacji znalazła schronienie u Saddama Husajna, który rychło zaczął wysyłać ich do walki z rodakami. To dodatkowo rozjuszyło reżim: w apogeum represji w Iranie zginęło około 3 tysięcy ludzi, według wspomnień dygnitarzy Republiki – albo około 30 tysięcy, według szacunków międzynarodowych organizacji praw człowieka.

Jaka była w tej obławie rola Raisiego – dokładnie nie wiadomo. Ale trudno zakładać, że nie ubrudził sobie rąk, skoro w 1989 r. mianowano go szefem prokuratury w Teheranie. Karierę w sądownictwie robił przez ponad dwie kolejne dekady, czego ukoronowaniem była nominacja na ministra sprawiedliwości w 2019 r. Trudno też oczekiwać, by ta przeszłość odbijała się echem w najbliższych latach, co może zniechęcać Raisiego do kontaktów ze światem – i odwrotnie. "Jeżeli Biden uważa Putina za zabójcę, to jego epitet dla Raisiego nie nadawałby się nawet do publikacji" – podsumowywał brytyjski "The Guardian".

Przyszły Najwyższy Przywódca?

Będzie to mieć również znaczenie w polityce wewnętrznej. Triumf Raisiego w wyborach jest bowiem pozorny: duchowny ten zdobył, co prawda, 62 proc. głosów, ale przy rekordowo niskiej w historii Republiki frekwencji (niecałe 49 proc.) – w samym Teheranie nie przekroczyła ona wręcz 34 proc., o połowę mniej niż przy poprzednich elekcjach. To o tyle istotne, że do wyboru mieli tym razem właściwie wyłącznie przedstawicieli irańskich jastrzębi, więc najwyraźniej postanowili nie głosować w ogóle.

 

Trudno zatem mówić o narodowej miłości czy nawet sympatii dla nowego prezydenta. Nawet jeżeli represje i egzekucje burzliwej epoki rewolucyjnego terroru niewiele dziś znaczą dla młodego wyborcy (temat w ogóle nie pojawił się w trakcie formalnych i nieformalnych dysput o wyborach), to twarda ręka Raisiego w wymierzaniu surowych kar uczestnikom rozmaitych protestów z ostatnich lat i jego konserwatywne poglądy – już tak. Co więcej, w przeciwieństwie do wielu innych duchownych Raisi nie jest żadnym autorytetem: choć on sam posługiwał się przed wyborami tytułem ajatollaha, to ulica plotkuje, że sam sobie ten tytuł nadał, a w rzeczywistości jest duchownym niższej rangi: hodżatoleslamem.

 

Przy takim bagażu nieufności i niechęci, Raisi może wcześniej czy później zderzyć się ze społeczną niechęcią. Jest jednak więcej niż pewne, że z potencjalnymi protestami nie będzie się on patyczkował – nawet liberalnym przywódcom Iranu nie było łatwo uniknąć potępiania demonstrantów, i to w sytuacjach, gdy ulica występowała w obronie ich polityki (weźmy 1999 r. i studencką rebelię przeciw frakcjom politycznym blokującym reformy prezydenta Mohammada Chatamiego). Tym łatwiej będzie pacyfikować kraj jastrzębiowi. A taka pacyfikacja również nie będzie ułatwiać światu relacji z Teheranem, wręcz może wpędzić go w jeszcze głębszą izolację.

 

Problem w tym, że taka izolacja Iranu nie jest dla świata niczym korzystnym. Po pierwsze, z powodów pragmatycznych: odseparowanie Iranu to wpychanie go w ramiona Chin i/lub Rosji, to wysokie ceny ropy (obecnie sankcje nie pozostają bez wpływu na wysoką cenę surowca), to pozostawienie kraju na łaskę lokalnych polityków, którzy bez marchewki (i potencjalnego kija) relacji ze światem mogli by tam robić, co się im żywnie spodoba – a dziś, mimo wszystko, prowadzą stosunkowo powściągliwą politykę. Po drugie, z powodów moralnych: izolacja świata to odcięcie wentyla młodym Irańczykom, którzy pragną liberalizacji i modernizacji kraju.

 

Kolejny kłopot to sam Raisi. Możemy uznać, że jastrzębia można – i należy – przeczekać. Osiem lat (przy założeniu, że Raisi wygra reelekcję w 2025 r., co jest o tyle prawdopodobne, że wszyscy prezydenci od lat 80. rządzili po dwie kadencje) to długo, ale nie jest to wieczność. Jednak faworyt Alego Chamenei, jego "ulubiony syn", jak kpią niektórzy Irańczycy, to bardzo prawdopodobny następca 82-letniego Najwyższego Przywódcy. Skłócenie się z kolejnym absolutnym władcą Iranu byłoby zaś zacementowaniem obecnego impasu na dobre dwie dekady. W najbliższym czasie zatem trzeba będzie rozstrzygnąć niebagatelny dylemat: czy w imię przyszłości należy przymknąć oczy na przeszłość.



Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę