15 miesięcy rosyjskich operacji w Ukrainie rodzi pytanie o przyczyny niepowodzeń. Prawda jest straszniejsza, niż można przypuszczać. Putin nie kieruje się argumentami militarnymi, tylko korzyściami politycznymi i propagandowymi. W ten sposób wojskowy dyletant usiłuje naśladować Stalina. Nieudolnie.
Dlaczego w latach 1941–1942 czerwona armia ponosiła straszliwe klęski? Ponieważ Stalin, powielając totalitarny model zarządzania państwem, osobiście próbował dowodzić wojną. Sowieci zaczęli odnosić sukcesy dopiero wówczas, gdy zbrodniarz pozostawił generałom swobodę prowadzenia walk zgodnie ze sztuką wojenną. Jedyne rotacje kadrowe, jakich dokonywał, były dedykowane przypisaniu sobie ostatecznego zwycięstwa. Jednak w kwestiach strategicznych Stalin scedował prowadzenie wojny na sztab generalny, a personalnie na grupę marszałków z Gieorgijem Żukowem na czele.
Rozpoczynając inwazję, Putin powielił błędy Stalina z początkowego okresu starcia z III Rzeszą. Przekonany o błyskawicznym zwycięstwie, chciał być jedynym zdobywcą Ukrainy. Nie wyznaczył nawet głównego dowódcy agresji. W przeciwieństwie do poprzednika nawet rok niepowodzeń i klęsk nie skłonił kremlowskiego zbrodniarza do stalinowskiej refleksji. Dlaczego?
Centralna pozycja Putina w stworzonym przez niego systemie opiera się na ciągłej rotacji kadrowej, tak aby żaden polityk, urzędnik lub szef tajnej służby nie zgromadził większego kapitału wśród elit władzy. Dyktator przesuwa na stanowiskach, degraduje i awansuje, a w skrajnych przypadkach wymierza pokazowe kary.
Z chwilą brutalnego najazdu przeniósł ten model władzy na armię. Dowodem jest 17 rotacji generałów dowodzących poszczególnymi odcinkami frontu. Jeśli w początkowej fazie wojny chodziło o przypisanie sobie zwycięstwa, po 15 miesiącach walk Putin odsuwa rotacjami własną odpowiedzialność za klęski. Generałowie są więc kozłami ofiarnymi, czyli „zderzakami” dyktatora. Skutkiem jest jednak demoralizacja armii, która w ogóle nie jest dowodzona.
Najwyżsi dowódcy nie mają samodzielności decyzyjnej, czasu na przygotowanie operacji, markując coraz częściej działania. Muszą wykonywać rozkazy Putina, logiczne propagandowo i socjotechniczne, pozbawione natomiast sensu militarnego. Mobiki i kryminaliści giną tysiącami, a jedyną troską generałów jest jak najdłuższe pozostanie na stanowisku. Zamiast dowodzić, odpierają ataki konkurentów sączących jad w ucho cara. W zasadzie Putin uzyskał więc to, co chciał. Nie dopuszcza, aby pojawił się Żukow, który zgromadzi kapitał polityczny i popularność, które zagrożą jego władzy.
Innym skutkiem takiej strategii Kremla jest wojna pomiędzy frakcjami sił zbrojnych. Choć jest znana jako konflikt pomiędzy szefem najemniczej Grupy Wagnera Jewgienijem Prigożynem a duetem: minister obrony Siergiej Szojgu – szef sztabu generalnego Walerij Gierasimow, taka interpretacja jest powierzchowna.
Lepszą nazwą jest wojna wewnątrz aparatu siłowej władzy. Jak to w satrapiach, a szczególnie moskiewskiej bywa, despota scedował obszary funkcjonowania państwa na lojalnych urzędników. Ci zaś zamienili własne sfery odpowiedzialności na udzielne księstwa feudalne. Tak z ministerstwem obrony i armią przy wsparciu przemysłu zbrojeniowego postąpił duet Szojgu-Gierasimow. Kierując się kryterium lojalności i korupcyjnych zysków, całkowicie aprobowanym przez Putina, obsadzili kluczowe stanowiska własnymi ludźmi. Tak jak oni – miernotami i karierowiczami. Tymczasem przebieg wojny szybko obnażył wadę polityki kadrowej opartej na bezwzględnym posłuszeństwie i służalczości. Niewielu z „biurkowych” generałów potrafi dowodzić. Dziś, zamiast odrabiać zaległą lekcję na froncie, cały wysiłek poświęcają utrąceniu zdolniejszych konkurentów. Ku utrapieniu aparatu biurokratycznego armii, wojna ujawniła istnienie potencjalnych Żukowów.
Tyle że Putin nie jest Stalinem. Nie uczy się tak jak on, na własnych błędach. Zamiast promować zdolniejszych, podcina gałąź, na której sam siedzi. Bawi się w kozły ofiarne i utrzymywanie równowagi wśród kremlowskich elit, wykorzystując wojnę domową generałów związanych z prywatną i państwową armią.
Na ukraińskie i nasze szczęście to jednak człowiek zdeprawowany władzą i wyobcowany przez własne otoczenie. Wzorem cara Mikołaja I wie jedynie to, co przekażą mu nienawidzący się wzajemnie pretorianie. Kibicujmy zatem Putinowi w jak najczęstszych roszadach kadrowych. Prowadzą kremlowskie siły zbrojne do samozagłady.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.