Według widniejącego na stronie Episkopatu Polski tekstu zatytułowanego „Vademecum wyborcze katolika”, udział w wyborach jest „obowiązkiem sumienia” katolika. Jednak sam akt realizacji prawa wyborczego przysługującemu każdemu pełnoletniemu obywatelowi Polski nie wystarczy. Delikwent mający czelność utożsamiać się z wiarą katolicką musi zagłosować tak, aby sprostać podanym we wspomnianym już apelu wytycznym. Nie, nazwa jedynej i słusznej partii nie pada, ale aluzje i sugestie są wystarczająco klarowne oraz czytelne.
Kiedy podczas Eucharystii sprawowanej w drugi dzień świat Zmartwychwstania Pańskiego ksiądz ni stąd, ni zowąd zaczął grzmieć, że „katolik głosuje po katolicku”, a następnie przeszedł do wychwalania pod niebiosa wspominanego już wybitnego dzieła o tytule „Vademecum wyborcze katolika”, prosząc (a raczej żądając nieznoszącym sprzeciwu tonem), aby przed przyszłą niedzielą każdy wierny się z nim zapoznał, pomyślałam, że to primaaprilisowy żart. Po pierwsze dlatego, że dzień upamiętniający najdonioślejsze zdarzenie w historii chrześcijaństwa, zmartwychwstanie Chrystusa, wydaje mi się ostatnim stosownym do rozprawiania w kościele o polityce. Co prawda – dla mnie kościół w ogóle nie jest adekwatną do tego przestrzenią. Po drugie dlatego, że trudno mi było uwierzyć w to, iż kościół znów nie nauczył się niczego na własnych błędach z ostatnich lat i wciąż próbuje sterować dorosłymi ludźmi jak dziećmi, „pomagając im w podejściu do wyborów” (sformułowanie zaczerpnięte z „Vademecum”), posługując się infantylnymi, przesyconymi stronniczością, nachalną narracją i agitacją tekścikami.
Po opuszczeniu świątyni i odpaleniu Internetu w telefonie przekonałam się, że zacny kapłan niestety nie żartował. Potworek o wymienianym już kilkakrotnie tytule naprawdę został popełniony i dumnie figuruje na stronie Episkopatu. Jakie „perełki” możemy w nim znaleźć? Otóż zdaniem autorów, katolik nie ma prawa „kwestionować istoty porządku moralnego, gdzie prawy rozum nie pozwala na kompromisy”. Tymczasem już samo to zdanie jest z owym „prawym rozumem” sprzeczne. Istota rozumu jest bowiem taka, że jego używanie zawsze wymaga kwestionowania, poddawania w wątpliwość, polemizowania z docierającymi do nas treściami – i bardzo często właśnie szukania kompromisów. Ślepe odrzucanie jakiegokolwiek zdania odmiennego z powodu pełnego pychy podejścia opierającego się na przekonaniu, iż mój rozum „nie pozwala mi” nawet zniżyć się do próby zrozumienia argumentów oponenta i znalezienia z nim płaszczyzny porozumienia, jest właśnie oznaką nie używania tego rozumu, tylko wykonywania odgórnie narzuconych poleceń w imię kultywowania cudzych przekonań.
No dobrze, to czego katolikom aż tak bardzo nie wolno kwestionować i za czym mają obowiązek się opowiedzieć? Oczywiście w pierwszej kolejności „bezwarunkowo po stronie prawa do życia od poczęcia do naturalnego kresu, które to prawo stanowi fundament współżycia między ludźmi oraz istnienia wspólnoty politycznej”. Nad tym punktem nie zamierzam się zbytnio wyzłośliwiać, bo szanuję stanowisko kościoła w sprawie aborcji jako oparte w moim przekonaniu na bardzo racjonalnych podstawach. Trudno odmówić ludzkiemu zarodkowi człowieczeństwa – i to nie tylko z punktu etycznego i religijnego, ale również logicznego i biologicznego. Kolejne punkty są już za to zbiorem pełnych uprzedzeń, nawołujących do dyskryminacji i straszących nieistniejącymi zagrożeniami absurdów. Według punktu drugiego katolicy „z równą determinacją [co o ochronę życia] zabiegają o ochronę praw rodziny, opartej na monogamicznym małżeństwie osób przeciwnej płci. Uważają zatem za niedopuszczalne zrównanie z rodziną innych form współżycia”. Ten fragment jest kuriozalny z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze – jak można w ogóle wartość ludzkiego życia, która jest nieprzeliczalna absolutnie na nic, zrównać z „wartością” polegającą na pozbawieniu praw obywatelskich osób nieheteronormatywnych oraz osób niechcących zawierać tradycyjnego małżeństwa? I co to jest w ogóle za „wartość”? Brak poszanowania cudzego prawa do życia według własnych wyborów i przekonań jest antywartością, i to bardzo jaskrawą. I do jakich to tragedii niespodziewanie dojdzie, gdy z tą niemal mityczną w oczach kościoła „rodziną” zostaną zrównane również inne formy relacji międzyludzkich? Wszystkie małżeństwa kościelne się rozpadną? Urodzone w nich dzieci poumierają? Osobom kultywującym tradycyjny styl życia nie stanie się absolutne, dosłowne, okrągłe NIC. Prawo do zawierania małżeństw jednopłciowych oraz związków partnerskich nie wpłynie w żaden, promilowy nawet sposób na funkcjonowanie ludzi żyjących w sakramentalnych związkach. Ułatwi za to życie tysiącom dyskryminowanych obecnie przez państwo ludzi, którzy – chociaż ponoszą takie same ciężary publiczne jak reszta społeczeństwa – są pozbawieni prawa do małżeństwa, do dziedziczenia (bez obciążenia wielkim podatkiem), do informacji medycznej o stanie zdrowia ukochanej osoby itd. Sfera tych problemów zupełnie nie dotyczy za to „katolickich” małżeństw, więc ich ingerencję w tę kwestię odbieram jako próbę wybierania sąsiadowi koloru firanek w salonie z myślą, że będzie miał on znaczenie dla wystroju mojego własnego mieszkania. A już intencję odbierania komuś prawa do przeżycia własnego życia w zgodzie z własnymi przekonaniami – nawet jeśli są odmienne od osobistych – postrzegam jako czystą, bezinteresowną podłość niegodną chrześcijanina. A porównywanie urojonych „szkód” wywołanych przez realizowanie prawa człowieka do życia rodzinnego, do szkody powstałej w wyniku aborcji, którą jest śmierć żywej istoty i często poważne obciążenie psychiczne kobiety, jest dla mnie nieetyczne i odrażające.
Kolejne punkty bazują z kolei na strachu przed wyimaginowanymi zagrożeniami. Otóż katolicy „stoją na straży zagwarantowania prymatu rodziców w wychowaniu swoich dzieci”. A czy w Polsce ktoś forsuje jakieś inne rozwiązanie? Mnożą się idee masowego odbierania rodzicom dzieci i oddawania ich na wychowanie komuś innemu? Po co opowiadać się za czymś, co jest oczywiste i niezmienne tak jak dzień i noc? Czy za tym, aby w nocy było ciemno, a w dzień jasno, też będziemy musieli się opowiadać?
Piękny przykład hipokryzji pojawia się w kolejnym postulacie – katolicy „bronią wolności sumienia i wolności religijnej, stanowiącej «serce praw człowieka"». Oczywiście ten szacunek do wolności sumienia trwa tak długo, jak długo jego fundamentem są przekonania i tradycje katolickie. Jeżeli ktoś opiera swoje sumienie na wartościach z innego źródła, to już żaden szacunek mu się nie należy, czego dowodem są poprzednie punkty wzywające do dyskryminacji i ograniczania praw jednostki. A wolność religijna? Jest w jakiś sposób zagrożona? No, chyba że dla Episkopatu „wolność religijna” panuje tylko wówczas, gdy władza świecka jest jej wiernopoddańczo oddana, tak jak było przez ostatnie 8 lat. A obecne próby zdrowego przedefiniowania, uregulowania i ułożenia na nowo stosunków łączących państwo i kościół są dowodem dokonywanego na ową wolność religijną zamachu.
Ponadto katolicy „sprzeciwiają się budowaniu świata tak, jakby Boga nie było”. No cóż, zasady demokracji wymagają jednak, aby przy układaniu stosunków definiujących kształt rzeczywistości uwzględnić również zdanie tych, którzy w tego Boga nie wierzą lub też wierzą w inny sposób. Do tego katolicy „troszczą się o etyczny kształt procesów gospodarczych, sprzeciwiając się ekonomii, która zabija”. Na miejscu szacownych kapłanów, nie szafowałabym zanadto słowem „zabijać”, bo powaga wiążących się z nim implikacji sprawia, że to zwyczajnie nie przystoi. Ekonomia zabijała ludzi w latach 30. na Ukrainie, kiedy to wcielono w życie zbrodniczy plan Stalina polegający na wywołaniu w tym państwie fali sztucznego głodu. W wyniku tego przerażającego aktu ludobójstwa, miliony ludzi zmarło w straszliwych męczarniach. Dlatego artykułowanie obecnie jakichś abstrakcyjnych teorii o „ekonomii, która zabija”, brzmi jak kpina. Nie wspominając już o tym, że tak poważnie brzmiące oskarżenia wypadałoby jednak jakimś słowem uzasadnić.
„Vademecum” kończy się łaskawym zezwoleniem na uszanowanie wyniku wyborów, nawet jeśli nie będzie on zgodny z indywidualnymi preferencjami. Ludzcy panowie! Jest też oczywiście wezwanie do modlitwy za ojczyznę. W tym akurat nie ma żadnej przesady i całe to „Vademecum” powinno się w zasadzie tylko i wyłącznie do tego zaproszenia do modlitwy ograniczyć. Albowiem nadrzędną, najważniejszą, główną i jedyną rolą kościoła jest wpieranie wiernych w ich życiu religijnym oraz duchowym, a nie agitacja polityczna.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.