Rozdział Państwa i Kościoła to także zerwanie układów finansowych. Jeśli wierny ma potrzeby religijne, to powinien za nie płacić z własnej kieszeni, jak, dajmy na to, za bilet do kina.
Gdy wykryto, że w sztabie generalnym armii francuskiej działa niemiecki szpieg, osoba pochodzącego z Alzacji Alfreda Dreyfusa wydawała się szczególnie podejrzana. Nie dość, że był pierwszym oficerem żydowskiego pochodzenia w sztabie generalnym, to jeszcze urodził się w miejscu, które Francja utraciła na rzecz Niemiec w wojnie z 1870 r. Wprawdzie nie było dowodów, ale były naciski na dowództwo armii oraz przywódców państwa. Wystarczyły więc poszlaki, aby Dreyfusa obwołać zdrajcą, postawić przed sądem i skazać. Tak zaczęła się afera Dreyfusa, czyli spór o niesprawiedliwy wyrok, który przez dziesięć lat rozpalał emocje francuskiego społeczeństwa. Podział sceny politycznej Francji pod koniec XIX wieku ustawiał naprzeciw siebie skonsolidowaną prawicę i rozproszoną, zdezorientowaną opozycję liberalną. Zupełnie jak niedawno jeszcze w Polsce, zanim liberałom udało się zjednoczyć i wygrać z populistami narodowymi.
Po stronie francuskiej prawicy, czyli zwolenników skazania Dreyfusa, silnie i jednoznacznie zaangażował się Kościół rzymsko-katolicki. Ludzie kościoła jednak zbyt gorliwie głosili hasła antysemickie. Broniąc jawnej niesprawiedliwości, manipulacji i fałszerstw, utracili autorytet „sumienia narodu”. Przejęli go intelektualiści domagający się od polityków, armii i sądów opowiedzenia się po stronie prawdy, sprawiedliwości i uczciwości. To była kulminacja procesu sekularyzacji i budowy porewolucyjnej tożsamości republiki, która doprowadziła do wprowadzenia doktryny „laicité” głoszącej, że żaden kościół nie będzie finansowany z budżetu państwa francuskiego.
Dziś w Polsce mamy analogiczną sytuację. Wprawdzie nie mieliśmy afery Dreyfusa, ale dzięki Zjednoczonej Prawicy, po stronie której stanął Kościół, mamy dziesiątki innych afer. Koło historii obróciło się, a lewica i liberałowie chcą naprawić istniejący układ i zlikwidować zblatowanie, w tym finansowe, tronu z ołtarzem.
Wśród 100 konkretów, którymi miała się zająć Koalicja Obywatelska w ciągu 100 dni od przejęcia władzy, znajduje się kwestia likwidacji Funduszu Kościelnego. Liberałowie zapewniają, że skończą z przekazywaniem Kościołowi katolickiemu środków z budżetu państwa. „Chcemy ucywilizować te relacje. Są w Radzie Ministrów bardzo wierzący i ci bardziej sceptycznie patrzący na Kościół. Uporządkujemy te sprawy bez zbędnych emocji, kulturalnie. Prace będą zmierzały w stronę systemu odpowiedzialności finansowej wiernych. Mówimy o dobrowolnym odpisie od podatku osób zainteresowanych wsparciem swojego kościoła. Musi to być decyzja wiernych, a nie decyzja państwowa” – zapowiedział Donald Tusk. Nie znamy jeszcze szczegółowych rozwiązań tej kwestii, ale możemy się domyślać, że rozwiązanie może być podobne do niemieckiego. Tam podatek kościelny jest pobierany od wyznawców poszczególnych religii. Z płacenia podatku zwalnia jedynie wystąpienie z kościoła i zerwanie z nim wszelkich kontaktów.
Fundusz kościelny, który obecnie hojną ręką jest wypłacany przez Państwo, pozostał jako konsekwencja socjalizmu. Powstał w 1950 r. i miał zadośćuczynić kościołowi po tym, jak nieruchomości stanowiące własność związków wyznaniowych zostały przejęte przez państwo. Dziś Kościół rzymsko-katolicki jest drugim po skarbie państwa właścicielem ziemi w Polsce i największym beneficjentem Funduszu (nie licząc innych benefitów) – w tej sytuacji wydaje się, że aż nadto zapłaciliśmy za utracone korzyści i zajęte posiadłości.
Prócz ścieżki niemieckiej, rozwiązania sugerowanego przez KO, pojawia się też koncepcja odpisu podatkowego. Coś jak 1,5% na organizacje pożytku publicznego. Przy tym odpisie to my decydujemy, czy część naszego podatku dochodowego trafi do chorych dzieci, na fundację walczącą z mową nienawiści, szkołę czy w ręce innych osób pracujących dla dobra wspólnego. Tymczasem kościół (niezależnie od wyznania) takim dobrem wspólnym nie jest. Kościół jest wspólnotą wiernych i to oni powinni finansować swoją „potrzebę religijną”, a nie osoby wolne od takich ciągot. Powód jest prozaiczny. Odpis procenta od podatku na cele religijne uszczupla Skarb Państwa, co powoduje, że każdy niewierzący staje się sponsorem jakiegoś kościoła, nawet jak tego nie chce.
Zgodnie z danymi dostarczonymi przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego SAC w 2022 r. w coniedzielnej mszy św. uczestniczyło w Polsce 29,5% zobowiązanych do tego katolików. Oznacza to, że 70,5% nie stosuje się do trzeciego przykazania. To ono zostało umieszczone w najważniejszym dokumencie przekazanym przez Boga, na którym zbudowano fundamenty instytucji. W świetle tych danych stwierdzenia biskupów o tym, że większość Polaków jest wierzącymi rzymskimi katolikami, można między bajki włożyć. Nie widzę więc ani jednego powodu, dla którego te ponad 70% obywateli celowo niestosujących się do co najmniej jednego z dziesięciu przykazań, czyli de facto niewierzących, miałoby płacić na firmę, która ich nie interesuje, która przestała być „sumieniem narodu” i która, wydaje się bezpowrotnie, utraciła „rząd dusz”.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.