W jednym z centrów liberalnej Europy okopał się dinozaur z poprzedniej epoki. Jak to możliwe?
Wakacyjna kanikuła sprzyja podróżowaniu. Pierwszy od 3 lat sezon urlopowy po pandemii i horrendalne ceny w narodowych kurortach skłaniają do zagranicznych wojaży. Możliwe więc, że niektórzy z rodaków na wyjazdowych szlakach akurat przetną malutką plamkę na mapie Europy. Wciśnięta między Austrię i Szwajcarię, stąd z alpejskim polorem, jest nawet samodzielnym państwem. 160 km2, co daje mu pod względem wielkości czwarte miejsce w Europie i szóste na świecie – oczywiście od końca tabeli. Państewko wyjątkowe, jeśli nie egzotyczne. Staż państwowy posiada dłuższy niż takie Włochy czy Niemcy. Metrykę chrztu – państewko jest katolickie – otrzymało w 1719 roku z ręki cesarza Karola VI, oczywiście Habsburga. Stąd świętowało niedawno 300-lecie istnienia. Z tej okazji złożyło sobie urodzinowy prezent: turystyczną trasę łączącą wszystkich 11 gmin. Kto przemierzy 75 kilometrów, może śmiało powiedzieć, że na piechotę przeszedł cały kraj. Poznawczym zyskiem podczas pieszej wędrówki będzie flirt z perełkami architektury (wznoszącymi się ku niebu na górskich szczytach zameczkami), cudami natury (rzeczone grzbiety i doliny alpejskie), oraz miks tejże (natury) z pracą rąk ludzkich: lokalnym winem. Kto ma ambicję, względnie umiejętności, może pokusić się o wejście na któryś z alpejskich szczytów.
Liechtenstein nie ma portu lotniczego, dworca kolejowego czy armii, posiada za to więcej miejsc pracy niż chętnych do ich obsadzenia. I to pomimo wysokich zarobków i 40 tysięcy mieszkańców. Dlatego figuruje na liście najbogatszych państw świata. Rezerwy rządowe przekraczają sumę wydatków państwa. Źródło zamożności bije w sektorze bankowym. Gospodarczo, kulturowo, a nawet prawnie państewko powiązane jest z sąsiednimi, Szwajcarią i Austrią. Obowiązuje frank szwajcarski, a skazani w Liechtensteinie wyroki odsiadują gościnnie w więzieniach austriackich.
Alpejskie księstewko, monarchia konstytucyjna, oprócz dziedzicznie panującej rodziny książęcej – na jej czele książę Hans-Adam II, rocznik 1945, wolny od obyczajowych skandali, dlatego u nas kompletnie nieznany – posiada parlament, konstytucję i obywatelskie społeczeństwo. W 25-osobowym parlamencie 7 miejsc przypada posłankom. 76 procent obywateli tożsamość narodową konstruuje w oparciu o alpejski charakter kraju, czyli rzeczone cuda natury, a tylko 37 procent dumą narodową napawa zabezpieczenie kraju przed kryminalną przestępczością obcych. Także i inne sondaże i parametry sugerują, że mieszkańcy Liechtensteinu należą do bardziej zachowawczych wśród jednak obywatelskich i liberalnych społeczeństw Zachodu. O czym zaświadcza choćby zliberalizowane prawo aborcyjne i do zawierania małżeństw jednopłciowych.
Dziwi więc, o ile nie wbija w fotel, że pod względem wyznaniowym katolickiemu społeczeństwu przewodzi niejaki Wolfgang Haas, ultrakonserwatywny biskup rodem z fundamentalistycznej organizacji Opus Dei. Ekscelencja lokalny kościół w nowoczesnym społeczeństwie przeobraził w skansen. Zainstalowany najpierw przez Jana Pawła II jako ordynariusz w szwajcarskim Chur (1997) skryty i chorobliwie podejrzliwy pasterz szybko pozostał bez trzody. W proteście przeciwko autorytarnej wielebności wystąpił diecezjalny kler, a wierni z Chur odmówili płacenia podatku kościelnego. „Kto się wypiera biskupa, wypiera się Boga”, grzmiał z Rzymu papież. Na darmo. Do bojkotu dołączyli katolicy innych diecezji alpejskiej republiki. Również jej rząd w Bernie monitował w Watykanie. Pod taką presją Jan Paweł II musiał się ugiąć. By uniknąć kompromitacji, salwował się ucieczką do przodu i jeszcze w tym samym roku pańskim 1997 przeniósł Haasa do Liechtensteinu. Ale relegację upozorował na awans. Malutką diecezję z biskupią stolicą w Vaduz (40 tys. dusz plus 10 parafii) zamienił w arcybiskupstwo. Haasa podniósł do godności arcybiskupa.
Dziś 76-letni Haas bardziej jako relikt zachował się na czele swojego kościelnego księstwa. I zamienił go w rzeczony skansen. W malutkim państewku posługuje wprawdzie aż 66 księży, trzykrotnie ponad normę. Ale niemal wszyscy to reakcjoniści. Z tego względu sporej części pierwotnie odmówiono święceń w macierzystych diecezjach Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Takich spadochroniarzy przejmuje Haas, udziela błogosławieństwa i wyświęca u siebie. Jeden z nich posługiwał w parafii Ruggel z raptem 2 tysiącami dusz, ale został niedawno wydalony za molestowanie 8-letniej ministrantki. Zgodnie jednak z filozofią sekciarskiej Opus Dei oskarża wymiar sprawiedliwości Liechtensteinu za prowadzoną przeciwko niemu nagonkę. Postrzega siebie jako „bezpośredniego sukcesora ukrzyżowanego syna bożego”, a „ataki na siebie jako bluźnierstwo w naszego Pana i cały Kościół”. Duchowny posiadał w telefonie pliki z pornografią dziecięcą oraz Mein Kampf Hitlera, choć, jak twierdził, do „celów naukowych”. Inny podwładny Haasa udziela się na ultraradykalnym portalu austriackim „Gloria TV”, gdzie piętnuje się biskupów, ich zdjęcia opatruje swastyką, jeśli w przypadku gwałtu na kobietach optują za pigułką poronną. Duchowny, jak to dokumentuje nagranie video, ubrany w ornat, zajeżdża pod przeprowadzające terminację ciąży kliniki, odprawia egzorcyzmy, zamaszyście na fasadę szpitala wypuszcza z kropidła strumienie święconej wody i krzyczy: „Przebiegła żmijo, nie waż się więcej oszukiwać rodzaju ludzkiego!”
Wędrowni kaznodzieje innego typu z błogosławieństwem arcybiskupa przemierzają księstewko, a na YouTube niemiecki obszar językowy. W ostatnich trzech latach pandemii za święcenia w eksternistycznym trybie dziękowali arcypasterzowi, ciskając z ambon tyrady na kampanię szczepień. Wcześniej rzucali gromy w posiadaczy tatuaży. W tym przypadku zło, jak perorowali, „lokuje się najgłębiej pod skórą”. Obecnie wychowankowie Haasa uaktualnili program rekolekcji. Duchowny rodem z niemieckiej Kolonii na kanwie barbarzyństwa Putina w Ukrainie przestrzegał swoje owieczki przed groźbą rosyjskiej inwazji aż do Alp. Wtedy należałoby do nadchodzących „Rosjan przyjaźnie wymachiwać”, wariantowo, to „rączką”, to „ich flagą”. A jeśli to możliwe, „mieć na podorędziu kilka flaszek wódki”. W gronie wychowanków Haasa nawraca lud boży także austriacki duchowny, który napisał doktorat. Przedmiotem rozprawy uczynił „limbus puerorum”, coś w rodzaju przedsionka czyśćca dla zmarłych, a nieochrzczonych noworodków.
Msze w diecezji Vaduz odbywają się w archaicznym rycie, w języku łacińskim i tyłem do ludu bożego, celebrans wznosi modły w szatach liturgicznych używanych do zakończenia II soboru watykańskiego (1965). Arcybiskup daje świetlany przykład: przed ołtarzem w katedrze zasiada na złoconym tronie, w brokatowym ornacie, wysadzanej brylantami mitrze i z masywnym, złotym krzyżem na piersiach. Z ambony pomstuje na liberalną cywilizację i ustawodawstwo Liechtensteinu. W ramach protestu przeciwko liberalizacji prawa aborcyjnego i wprowadzeniu małżeństw jednopłciowych zerwał z długą tradycją odprawiania mszy w dniu święta narodowego i inauguracyjnego posiedzenia parlamentu. Tym wyraża pogardę wobec panującej rodziny książęcej von und zu Liechtenstein, zarazem szczodrego chlebodawcy. Roczna pensja ekscelencji, ze szkatuły państwa, opiewa na 300 tys. euro rocznie.
Jak wyjaśnić skrzeczącą sprzeczność między nowoczesnym społeczeństwem a archaicznym kościołem arcybiskupa w alpejskim księstwie? Niestety, obojętnością na autorski program transcendencji abp. Haasa. Wzrusza się ramionami, omija Kościół z daleka, a żyje się innymi sprawami. Ze stratą dla tej wartościowej aksjologii Kościoła. Choć nie tak dawno proboszcz parafii Triesen, spadochroniarz ze wschodnioniemieckiej Brandenburgii, gdzie nie otrzymał kapłańskich święceń, wypowiedziami na temat istoty „demokracji” rozpalił do białości nie tylko swoich parafian, ale wszystkich obywateli kraju. Na kanwie szczepień przeciwko koronawirusowi oskarżył media o zglajchszaltowany przekaz, dokładnie taki, jaki kiedyś poznał w komunistycznym NRD. W Liechtensteinie rozpoznał „te same tendencje”, które w raju Ericha Honeckera „obowiązywały przed upadkiem Muru Berlińskiego”. Dlatego modlił się, by „jednego czy drugiego dziennikarza trafił piorun z jasnego nieba”. Parafialnej dziatwie, która wybiórczo w niedziele zjawiała się na mszy, odmówił komunii. To nawet dla indyferentnych religijnie mieszkańców parafii było już za wiele. Pleban otrzymał zakaz nauczania religii w miejscowej szkole.
Wszystkich rodaków, którzy zaplączą się w Liechtensteinie i chcieliby w stołecznym Vaduz zwiedzić klasztor Schallenberg, ostrzegam, by przypadkiem od poniedziałku do soboty o 6 rano lub w niedzielę o 8.15 nie wpadli na pomysł uczestniczenia w mszy. Odbywa się po łacinie, a zakonnice z miejscowego klasztoru, misjonarki najdroższej krwi (Congregatio Pretiosi Sanguinis), wypraszają natrętnych turystów. Lepiej więc, tak jak rodzimi mieszkańcy, wzruszyć ramionami i zamiast strawy dla duszy, zatroszczyć się o rozkosz dla podniebienia. Np. zakosztować kieliszka lokalnego chardonnay, rieslinga czy rubinowego blauburgundera z najdoskonalszym aromatem ciemnych owoców. Ten ostatni leżakuje w niewielkich beczułkach przez trzy lata. Kultura wina sięga tu czasów przedchrześcijańskich (rzymskich), a południowe zbocza doliny Renu do dziś dopieszczają słońce i alpejski fen. Co pozwala dojrzewać winogronom w najlepszych warunkach. Zum wohl i szerokiej drogi!
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.