Jeśli ktoś sądził, że państwo PiS niczym go już nie zaskoczy – niech sięgnie po najnowszy podręcznik do przedmiotu Historia i Teraźniejszość (HiT). Warto jednak tym razem zamiast tradycyjnej herbaty czy kawy zaparzyć sobie do lektury mocnej melisy. Systemowi nerwowemu z pewnością przyda się wsparcie.
Cieszący się już w pełni zasłużoną złą sławą cytat dotyczący in vitro pewnie słyszeli już wszyscy, ale i tak warto poświęcić mu chociaż dwa słowa. Tu naprawdę nie chodzi o to, czy in vitro jest dobre czy złe, etyczne czy nie. Tu nie chodzi o czyjekolwiek poglądy na ten temat. Tu chodzi o fakty. A są one takie, że wśród nas jest wiele dzieci oraz dorosłych już ludzi, którzy życie zawdzięczają tylko i wyłącznie tej metodzie, a także determinacji swoich rodziców oraz wspierających ich lekarzy. To nie są żadne „produkty”, to są istoty ludzkie z krwi i kości. Co za tym idzie – mają uczucia. Jak poczują się, gdy przeczytają zdanie, że „są z hodowli”, „wyprodukowane”, zakończone melodramatycznym a przy tym absurdalnym pytaniem: „Kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci?”. Brakuje wprost słów, aby wyrazić bezmiar zdumienia, w jaki wprawia niewiarygodna kumulacja braku empatii, wyobraźni i po prostu czystej podłości, ziejących z przytoczonego zdania. Fakt, że taki bełkot popełnił człowiek wysoko wykształcony, jest jeszcze bardziej druzgocący. Nikt nie zabrania autorowi mieć własnego zdania na temat in vitro. Ludzka przyzwoitość nakazywałaby jednak wziąć pod uwagę dzieci urodzone dzięki in vitro, które nie są jakimiś abstrakcyjnymi tworami czy postaciami z legend oraz bajek, ale członkami naszych rodzin, przyjaciółmi, sąsiadami, współpracownikami, lekarzami, prawnikami, fryzjerami… Jednym słowem: realnymi ludźmi z naszego otoczenia. A słowa o byciu „produktem” dosłownie odczłowieczają ich, dehumanizują i poniżają. Naruszają godność chronioną art. 30. Konstytucji RP, która przysługuje każdej istocie ludzkiej. W cywilizowanym państwie nie ma mowy na dopuszczenie takiej skandalicznej narracji w przestrzeni publicznej, a już oficjalne wprowadzanie jej do szkolnych podręczników to apogeum aberracji.
Nigdy nie postrzegałam żadnego celebryty w kategoriach autorytetu i z zasady unikam powoływania się na jakąkolwiek osobę z tego kręgu. Trudno jednak nie zgodzić się z dosadną, ale treściwą odpowiedzią aktorki Małgorzaty Rozenek, matki trzech synów urodzonych dzięki metodzie in vitro, udzieloną „zatroskanemu’” o to, kto będzie kochał dzieci z in vitro profesorowi: „K*rwa, ja!”. Nic dodać, nic ująć. Nawet przekleństwo, które odbieram zazwyczaj jako osłabiające merytoryczną wymowę wypowiedzi i zazwyczaj jej szkodzące, tutaj wydaje się być po prostu nieuniknione.
Oczywiście „dzieło” profesora zawiera więcej tego rodzaju perełek. Tradycyjnie obrywa się każdemu „wrogowi ojczyzny”. Obrywa się więc homoseksualistom, obwinianym o ataki na policjantów z 1969 roku oraz próby zrównania swoich praw z prawami „normalnej” rodziny (też pomysł! Jak ktoś w ogóle śmie myśleć, że ponosząc takie same ciężary publiczne jak każdy obywatel, zasługuje na równe prawa?). Obrywa się ateistom, sugerując że jedynie „wierzą oni w to, że Boga nie ma”. Z kolei Unia Europejska „lansuje ateizm” oraz „ideologię gender”, której opis umieszczono nomen omen w rozdziale „Ideologie i nazizm”. Natomiast największą zbrodnią feministek oraz Strajku Kobiet jest to, że krzyczały „W********ć!” do osób „o tradycyjnych wartościach”.
Będę szczera – uważam, że uczynienie zwrotów „J**** **S” oraz „W******ć” głównymi hasłami fali protestów z 2020 roku nie było najbardziej fortunnym pomysłem. Nie wniosły one absolutnie nic do merytorycznej dyskusji, w swoisty sposób spłyciły wagę problemu, jakim było radykalne ograniczenie praw kobiet, a nawet chwilami całkiem odwróciły od niego uwagę. Wręczyły także amunicję do ręki bogobojnej prawicy, która, obrzucona takimi słowami, mogła wreszcie w pełni poczuć się „ofiarą” tej okropnej lewicy i pławiąc się w żałosnym użalaniu nad sobą, stworzyć stosowną do tych okoliczności narrację. W mojej opinii przytoczone hasła nie posłużyły niczemu innemu, niż wyartykułowaniu złości i wyrzuceniu złych emocji. Też jest to ważne, ale może bardziej dla zdrowia psychicznego poszczególnych jednostek, niż dla dobra ogólnokrajowej polityki. Nie mają one jednak (niestety) mocy sprawczej, a jeśli postulaty opozycji utrzymają taki poziom, to obóz PiS swoimi rewelacjami, takimi jak w podręczniku do HiT, będzie nas raczył jeszcze baaaaardzo długo. Nie mniej jednak sprowadzanie roli wydarzeń z października 2020 roku do bluzgów zdemoralizowanej lewicy w stronę nieskazitelnej prawicy przez profesora przywodzi na myśl wygodną taktykę polegającą na odwróceniu uwagi publiczności od istoty problemu. Owszem, nieprzemyślane hasła ją zapoczątkowały, ale obóz rządzący nad wyraz chętnie podchwycił. I do tej pory na niej jedzie, zasłaniając swe najbardziej paskudne występki zarzucaniem opozycji groteskowymi pretensjami o przekleństwa. Ludzie! Nie jesteśmy w przedszkolu. W życiu naprawdę są gorsze katastrofy niż to, że Jasiu powiedział brzydkie słowo, a Ania pokazała język. Rozmawiajmy o problemie. O ograniczaniu praw kobiet, bezpardonowym ingerowaniu Kościoła próbującego narzucić własny światopogląd całemu narodowi w politykę państwa. To, że przy okazji ktoś przeklął, to przy kolosalnym znaczeniu wymienionych zagadnień niewarta nawet wspomnienia pierdoła. Poważnie. Hasło „J**** **S” może nam się podobać lub nie, możemy go używać lub nie. Ale nie róbmy z niego głównego problemu Polski. Sytuacja w kraju jest bowiem naprawdę na takie żarty zbyt poważna.
Problemem nie jest również to, „kto będzie te dzieci kochał”. Tu odpowiedź jest jasna: rodzice, którzy zrobili wszystko, aby cieszyć się upragnionym potomstwem. Którzy gotowi byli na ryzyko i poświęcenie. W przeciwieństwie do dzieci zrodzonych z absurdalnie sakralizowanego „naturalnego związku mężczyzny i kobiety” (zupełnie jakby był to jakiś heroiczny wyczyn, a nie dyktowany instynktem biologicznym akt powtarzający się od tysięcy lat wśród tysięcy gatunków), to dzieci zrodzone z in vitro są zawsze chciane i upragnione. Bardziej niepokojąca jest odpowiedź na pytanie: Kto będzie te bzdury czytał? Niestety polskie dzieci. Pytanie: czy dadzą im wiarę i pójdą tym wypaczonym, nietolerancyjnym i antyludzkim tokiem myślenia? Jeśli tak, to przyszłość naszego narodu rysuje się czarno. Bardzo czarno.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.