Wszystkie kościoły w Polsce „robią swoją robotę” i nie włażą z butami w życie tych, którzy sobie tego nie życzą. Prócz rzymsko-katolickiego, który chciałby wszystkiego. To dlatego decyzja Rafała Trzaskowskiego o usunięciu krzyży wywołała taki oddźwięk. Tyle że to zasłona dymna.
Marcin Przeciszewski, polski historyk, dziennikarz i działacz katolicki, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej, na stronach ekai.pl analizuje „Polski model rozdziału Kościoła od państwa”. W swoich peregrynacjach stwierdza, że kościół w Polsce kieruje się zasadą „wzajemnej autonomii i niezależności”, co jest zapisane w konkordacie pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Stolicą Apostolską. Stwierdzenie to potwierdza Konstytucja RP i rozszerza na inne religie funkcjonujące w naszym kraju. Konstytucja stwierdza, że „Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione”, a ich wyznawcy posiadają „wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie.
Według Przeciszewskiego «Autonomia ta oznacza, że Kościół ma pełną wolność w wykonywaniu swej misji apostolskiej, w sprawach wewnętrznych może się kierować własnym prawem i nie jest w żaden sposób podporządkowany państwu. Jednocześnie w pełni respektuje prawo państwowe. Oznacza to wzajemne poszanowanie i niewchodzenie w swe kompetencje ani przez państwo w stosunku do Kościoła, ani odwrotnie». To prowadzi do tego, że gwarancje poszanowania granic wolności religijnej pozwalają na takie luksusy jak obecność lekcji religii w publicznym systemie edukacji w Polsce czy prawo do obecności symboli religijnych w placówkach publicznych, albo ustawianie się Kościoła w roli jedynego wskaźnika moralności. Co do zasady Przeciszewski ma rację, o ile to instytucja religijna finansuje te lekcje (łącznie z pokryciem kosztów wynajęcia sali lekcyjnej), na wywieszenie symbolu zgadzają się wszyscy pracownicy placówki, która ma być w taki sposób dekorowana, a lansowana cnota jest akceptowalna i zgodna ze zdrowym rozsądkiem.
Z tej zasady wolności (odrzucając cnotę) korzysta prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski i stwierdza, że przestrzenie, w których są obsługiwani warszawiacy, powinny być neutralne. Wydane przez niego zarządzenie w sprawie nieeksponowania symboli religijnych nie dotyczy szpitali, szkół czy ośrodków pomocy społecznej, ale podkreśla, że uroczystości i wydarzenia organizowane w warszawskich urzędach powinny mieć charakter świecki.
Po tak zwanej prawej stronie sceny politycznej oburzenie. Ordo Iuris nawołuje do krucjaty, pisze petycje i zapowiada kroki prawne, a Paweł Lisicki na stronach „Do Rzeczy” grzmi „Polska ma doświadczyć dokładnie tego samego, co stało się udziałem Hiszpanii, Irlandii, Francji czy Niemiec – religia już nie może być ważnym punktem odniesienia dla społeczeństwa i narodu, a symbole katolickie mają zniknąć z przestrzeni publicznej” i w jego świadomości nie ma nawet śladu myśli, że naród może poszukiwać innych „punktów odniesienia”. W podobnym tonie wypowiada się marszałek sejmu na stronach Rzeczpospolitej: „Naszym obowiązkiem jest deeskalowanie sytuacji, obniżanie napięcia, a nie odpalanie kolejnych pól, na których Polacy mogą się ze sobą poróżnić” – zaznaczył Szymon Hołownia, który już wielokrotnie pokazał, że jest bardziej ministrantem niż marszałkiem.
Tyle że to ten sam marszałek, który w kampanii wyborczej zapowiadał: „Zakończymy trwający od lat sojusz tronu z ołtarzem. Państwo i kościół muszą wrócić na swoje miejsca – zmiany wymaga finansowanie kościoła z budżetu państwa, pedofilia w kościele musi zostać rozliczona, uregulowania wymaga też to, jak nauczana jest religia w szkole”. W poprzek jego kampanijnym deklaracjom idzie koalicjant marszałka, wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, który w „Gościu Niedzielnym” stwierdził, iż „Nie ma mowy o likwidacji lekcji religii w szkole, zresztą jest ona zapisana w konkordacie”. To jest ten sam Kosiniak-Kamysz, który stoi na czele Międzyresortowego Zespołu ds. Funduszu Kościelnego. Jego postawa sugeruje więc, że rozdział będzie tak łagodny, że aż niezauważalny albo wcale.
To zapewne jego wypowiedź spowodowała, że dzień później Trzaskowski zaczął „zdejmować krzyże”. Przecież wszystkie strony koalicji rządzącej zapowiadały rozdział, a tymczasem wydaje się, że jest spór. Trzaskowski wykonał ruch w Warszawie, która jest bardziej lewicowa, niż dajmy na to Rzeszów, bo tu ten ruch się spodoba, wywoła poklask i odwróci uwagę od tego, że Koalicja się cofa. To tylko zasłona dymna, sztuczna mgła. Natomiast jeśli chodzi o konkordat i zapisane w nim treści, to chciałbym przypomnieć, że jest to zwykła umowa międzypaństwowa. W każdej chwili można ją renegocjować albo zerwać.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.