Minister Przemysław Czarnek z zachwytu zaciera ręce, trze nogą o nogę i stwierdza, że „matura 2022” wypadła wspaniale i zdało ją aż o 10 000 osób więcej niż w zeszłym roku. Zapomina dodać, że to zaledwie 4%. Zapomniał jeszcze o jednym fakcie. Poprzeczka maturalna, już wcześniej zakopana głęboko, w tym roku została zakopana jeszcze głębiej, a wymagania maturalne zostały ograniczone o kolejne 20%.
Żeby zdać maturę na poziomie podstawowym, wystarczyło wykazać się wiedzą minimalną. Ponieważ poprzeczka była zakopana, więc można ją było pokonać pełznąc po ziemi „jako robak w prochu”. No, chyba że z przedmiotów obowiązkowych, matematyki, polskiego i języka obcego, nie miało się absolutnie żadnej wiedzy – to wtedy nie. Natomiast na egzamin rozszerzony, który daje dostęp do szeregu wyższych uczelni, wystarczyło przyjść, napisać cokolwiek i tak otrzymać prawo do podjęcia studiów. W efekcie polonistykę może studiować osobnik, który na maturze rozszerzonej z języka polskiego potrafił z trudem i wystawionym językiem podpisać się na dokumencie. W sumie mógł to zrobić nawet krzyżykami. Wiedza, skąd ten „robak w prochu” pochodzi, jest mu zbędna.
Co tak naprawdę oznacza sukces polskiej edukacji pod zarządem ministra Czarnka? Do matury podeszło 268 257 osób. Przy zakopanej poprzeczce i progu z trzech obowiązkowych przedmiotów na poziomie 30% zdało ją 209 837 uczniów, co stanowi 78,2%. Jest jednak pewne „ale”. Tylko („tylko” to zbyt słabe słowo, niestety nie znam silniejszego, które określiłoby ten wynik) 95 osób zdających uzyskało od 90 proc. do 100% ze wszystkich przedmiotów, do których przystąpiły. 95 osób na 270 000, nawet nie setka i wszystko przy obniżonych wymaganiach.
Dziewięćdziesięciu pięciu liderów oderwało się od peletonu, który został daleko w tyle. A tam abiturienci potykają się o własne nogi, kontuzja za kontuzją i tragedia goni tragedię. O społeczeństwie przyszli studenci nie wiedzą w zasadzie nic – średni wynik egzaminu 30%, dodawać potrafią zaledwie w zakresie do 10 – średni wynik z matematyki 33%, informatyki – 34%, nawet bimbru zrobić nie potrafią, nie wspominając o rozcieńczeniu spirytusu – chemia i fizyka po 37%, biologia 43%. Polityka historyczna prawicy też niczego ich nie nauczyła, bo średni wynik na poziomie 40% to smutny żart. Trzeba jednak przyznać, że mówią po polsku, choć z trudem – średni wynik egzaminu 55%. „Średni wynik egzaminu” oceniony na 30% czy 40% niewiele mówi osobie, która procentami na co dzień się nie zajmuje. Oznacza jednak, że połowa uczniów, którzy przyszli na egzamin miała z danego przedmiotu wiedzę bliską zeru, a jakiekolwiek punkty zdobyli zaznaczając losowe odpowiedzi.
Teraz przed 209 837 osobami, które z sukcesem zdały egzamin dojrzałości otworzą się podwoje szkół wyższych. Uczelnie, które – prócz artystycznych i sportowych – nie mają prawa organizować egzaminów wstępnych, przyjmą zarówno tych, którzy zdobyli na egzaminie 100%, jak i tych, którzy z trudem podpisali się na kwestionariuszu. W tej sytuacji nie dziwi, że w rankingu światowym „The Center for World University Rankings” najlepsze, 381 miejsce, zajmuje Uniwersytet Jagieloński, Uniwersytet Warszawski – 402, Akademia Górniczo Hutnicza – 590, Politechnika Warszawska – 711, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu – 818, a Politechnika Wrocławska – 999. Na inne uczelnie spuśćmy zasłonę milczenia.
Ministerstwo zapowiada, że w przyszłym roku matura będzie trudniejsza. Oznacza to, że zda ją mniej osób i minister Czarnek nie będzie mógł odtrąbić sukcesu, a przecież „to jest sukces na skalę naszych możliwości. Ty wiesz co my robimy tym sukcesem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo!” – możemy powiedzieć, parafrazując klasyka. Stawiam więc pieniądze przeciw kasztanom, że dół pod przyszłoroczną poprzeczkę maturalną będzie jeszcze głębszy.