Sensacji nie było. Donald Trump w pierwszych prawyborach w stanie Iowa zdystansował obydwu swoich republikańskich konkurentów. Uzyskał 51% głosów, gubernator Florydy Ron DeSantis 21%, a była gubernator stanu Karolina i ambasador USA przy ONZ Nikki Haley 19%. Pewną powściągliwość w ocenie, w jakim stopniu ten triumf przesądza o dalszych losach kampanii, zalecałoby spojrzenie wstecz. Zwycięstwo w Iowa kandydata republikańskiego tylko dwukrotnie od 1980 roku zaprowadziło do partyjnej nominacji i ostatecznego starcia z pretendentem demokratów o Biały Dom. Triumf Trumpa w Iowa był oczekiwany, a prawybory z ubiegłego wtorku bardziej miały wskazać nr 2 wśród republikanów. Tym nr 2 został DeSantis.
Trump wzbudza falę entuzjazmu wśród swoich wyznawców. I to pomimo że jego prezydentura tonęła w chaosie, a on sam ma przed sobą liczne procesy, w tym za odpowiedzialność za szturm pospólstwa na Kapitol w styczniu 2021. W ostatnim czasie natomiast wsławił się chamskimi inwektywami pod adresem politycznej konkurencji. Nazwał ją „robactwem”, które należy „wytępić”. Migrantów przybywających do USA oskarżył z kolei o „zatruwanie amerykańskiej krwi”. Jego wyborcy, bardziej jednak wyznawcy, przypominający popadłych w modlitewny trans przed ołtarzem religijnych neofitów, upatrują w nim charyzmatycznego misjonarza-zbawiciela. Liczą bowiem, że tak jak podczas pierwszej jego prezydentury USA będą wolne od inflacji, kryzysu na granicy z Meksykiem i wojny z Rosją. Święcie też wierzą, że to FBI kryje się za zamieszkami z dnia 6 stycznia 2021 oraz że zwycięskie dla Bidena wybory z 2020 roku zostały sfałszowane i obecny prezydent swój urząd sprawuje nielegalnie.
Na obecną chwilę jest zbyt wcześnie, by racjonalnie ocenić szanse ostatecznego starcia Biden-Trump. Choć większość analityków przewiduje wyścig łeb w łeb. Skoro w wyborach prezydenckich przesądzająca jest nie ilość głosów wyborców w całym kraju, a wyłonienie grona samych elektorów, to pamiętać należy o tym, że w poprzednich wyborach (2020) w niektórych stanach Trump przegrał minimalną ilością głosów. Stany te (Arizona, Georgia, Michigan, Nevada, Pensylwania i Wisconsin) Amerykanie określają jako „swing states”. Raz wygrywają w nich republikanie, innym razem demokraci. Jeśli w 2020 roku wygrał tam Biden, to w tym roku Trump nie stoi na straconej pozycji. Ba, według dotychczasowych sondaży tylko w Wisconsin prowadzi Biden.
Urzędujący prezydent dysponuje skalą poparcia w całym kraju rzędu 38%. Co stanowi negatywny historyczny rekord w przypadku ubiegającej się o reelekcję głowy państwa. Niskie poparcie dla Bidena idzie na konto nie tyle złej sytuacji gospodarczej USA – właściwie poza i tak spadającą inflacją, jest nawet przeciwnie – ile nastrojów społecznych. Na nie składają się dość amorficzne lęki przed niepewną przyszłością. Porażka Bidena w wyścigu o Biały Dom nie jest jednak przesądzona, skoro nie rozpoczął on jeszcze kampanii wyborczej.
Zwycięstwo Trumpa oznaczałoby bez wątpienia chaos w samych USA, w istocie kryzys konstytucyjny. W kilku stanach (Colorado, Maine) toczą się procesy, które wykluczają Trumpa z wyborów prezydenckich. Trump złożył w nich odwołania. 8 lutego Sąd Najwyższy USA podejmie decyzję. „Jeśli Trump wygra wybory”, można przeczytać w artykule konserwatywnego politologa równie konserwatywnego magazynu „Atlantic” Davida Fruma w wydaniu poświęconym wyłącznie wyborom prezydenckim, „to w pierwszym dniu urzędowania popełni Trump przestępstwo. Dokona bowiem 25 stycznia 2025 roku krzywoprzysięstwa, kiedy złoży przysięgę, że będzie chronił konstytucję”, pointuje Frum. Politolog pełnił funkcję osobistego doradcy prezydenta George"a Busha juniora, pisząc mu seryjnie przemówienia. To on jest także autorem pojęcia „osi zła”, które przeszło do politologicznej leksyki. Frum twierdzi, że Trump od samego początku urzędowania byłby „Outlaw”, który dla swojego przeżycia jako prezydent musiałby nagminnie demolować amerykański porządek prawny.
Z kolei Liz Cheney, do niedawna nr 3 w obozie republikańskim, której ojciec za prezydentury Busha seniora urzędował w randze ministra obrony, a za prezydentury syna, Busha juniora, pełnił urząd wiceprezydenta, oceniła Trumpa jako polityka, który „stosuje faszystowskie metody”. Istotnie, za kulisami team Trumpa pracuje nad planami, które mają zapobiec popełnionemu w 2017 roku błędowi przejęcia Białego Domu z ekipą pełną politycznych żółtodziobów. Należący do obecnej ekipy Paul Dans zdradził kilka sekretów z planów pryncypała. „Pracujemy nad tym, by wprowadzić na urzędy armię konserwatywnych ludzi, którzy rozpoczną walkę z «deep state». To będzie nasza broń”.
Polityczne plany Trumpa nierzadko ocierają się o utopię. Jego rząd miałby inwestować w unoszące się w powietrzu samochody i budowę „freedom cities”, miast, w których nie obowiązywałyby żadne przepisy. Inne plany są co najmniej kontrowersyjne, skoro zakładają eksmisję bezdomnych do miasteczek namiotowych wzniesionych poza urbanizowanymi centrami. Wokół USA zamierza Trump utworzyć ogniową zaporę cłową. Planuje bowiem cła wwozowe do USA w wysokości 10 procent – wobec obecnych 3 procent. Pomimo że wyższe cła nakręcą inflację. Przewodni motyw kampanii sprowadza się do zemsty i odwetu.
Zwycięstwo Trumpa oznaczałoby czarne chmury dla relacji transatlantyckich. Groźba samodzielnego wsparcia Ukrainy przez Europę rysuje się w tym przypadku całkiem realnie. Prezydent Wołodymir Zełeński zaprosił wprawdzie Trumpa do Kijowa, ale ten zaproszenia nie przyjął. Ponadto jako protekcjonista hamowałby Trump wolną wymianę handlową z UE. W przeciwieństwie do swojej pierwszej prezydentury nie obsadzi stanowisk w swoim rządzie zwolennikami NATO. Jak zaświadczają wiarygodne źródła, w tym magazyn „Rolling Stone” (październik, 2023), w połowie 2018 roku współpracownicy prezydenta zasiedli w gabinecie owalnym, a on czytał im listę niewielkich krajów natowskich: Montenegro, Luksemburg, Łotwa. „O których Amerykanie nigdy nie słyszeli. Ale możliwe, że z ich powodu USA musiałyby wszcząć trzecią wojnę światową. Co nie ma najmniejszego sensu”, powiedział znad kartki.
Z kolei portal „Politico” przytoczył wypowiedź Trumpa ze spotkania na szczycie w Davos w roku 2020 z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen: „Zrozumcie, że nigdy wam nie pomożemy, kiedy Europa zostanie zaatakowana”. W kierunku Niemiec rzucił na odczepne: „Wisicie nam 400 miliardów dolarów, które mieliście wydać na obronę”. Wprawdzie artykuł 5 Układu Waszyngtońskiego zobowiązuje członków w przypadku ataku na jednego z nich do udzielenia wsparcia, ale nie precyzuje już w jakim rozmiarze. Trump przyjąłby wtedy pozycję „standby”.
W Brukseli i państwach unijnych istnieje świadomość konieczności militarnego wzmocnienia europejskiej części NATO. Świadczy o tym niedawne oświadczenie francuskiego komisarza w unijnym rządzie Ursuli von der Layen Thierry'ego Bretona, odpowiedzialnego za obronę i przemysł. Breton zażądał powołania do życia 100-miliardowego funduszu przeznaczonego na produkcję wojenną. Co wobec zapóźnień ostatnich kilku dekad i tak jest niewystarczające. Dla porównania USA przeznaczały rocznie na obronę 600 mld dolarów. W ubiegłorocznym budżecie kwota ta poszybowała do astronomicznych 860 mld dolarów. Stanowi to 40% wydatków zbrojeniowych na całym świecie i więcej niż budżet obronny kolejnych ośmiu państw razem wziętych. W rankingu wydatków na obronę na drugim miejscu plasują się Chiny z 292 mld dolarów. Jeśli Trump jako prezydent spełni swoje buńczuczne zapowiedzi, pozostawi Ukrainę samą sobie, wycofa USA z NATO i nie zapewni Europie parasola atomowego, to w określeniu jej losu kluczową rolę odegra Rosja, twierdzi niemiecki analityk Jacques Schuster. Z kolei zdaniem ekspertów militarnych z „Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik” Europa ma maksimum 5-6 lat, by przygotować swój potencjał odstraszania, zdolny zniechęcić Rosję do ataku. Europejscy politycy muszą przygotować swoich wyborców na to, że państwa unijne swoją gospodarkę muszą przestawić na tory wojenne. Kilka dni temu w Davos Ursula von der Leyen zapowiedziała, że UE wesprze Ukrainę, w najgorszym razie bez udziału Węgier. A według niemieckiej gazety „Bild Zeitung” Bundeswehra ćwiczy scenariusz militarnego konfliktu między NATO a Rosją. W lutym NATO odbędzie największe manewry od zakończenia II wojny światowej. 40 tysięcy żołnierzy weźmie udział w ćwiczeniach „Steadfast Defender 2024”, w tym 12 000 żołnierzy z Niemiec. Główne rejony ćwiczeń obejmują Niemcy, Polskę i kraje bałtyckie. Choć obszar ćwiczeń rozciąga się od Norwegii po Rumunię.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.