Jak to się stało, że wybory do Senatu w Pensylwanii wygrał John Fetterman, kandydat demokratów mający uszkodzony mózg po udarze? Czy głosowano na niego z litości i sympatii? Nie wiem, ale na pewno wygrał dzięki głosowaniu korespondencyjnemu. Gdyby bowiem uwzględniać tylko głosy oddane przy urnach, zwycięzcą tego wyścigu byłby kandydat republikanów, doktor Mehmet Oz. Republikanin miał przewagę w głosach wrzuconych do urn wynoszącą 50 tys. głosów. Fetterman uzyskał jednak aż 868 tys. głosów więcej w głosowaniu korespondencyjnym. Co ciekawe, wcześniej złożył do sądu pozew kwestionujący stanowe przepisy mówiące, że głosy korespondencyjne wpływające już po terminie wyborów i nie mające żadnego stempla pocztowego nie będą brane pod uwagę. Rozumiecie? Ten człowiek z jakiegoś powodu uważał, że totalnie niezweryfikowane głosy, dostarczane już po wyborach, będą działały na jego korzyść. Tak jak w niektórych stanach w 2020 r. działały na korzyść Joe Bidena.
W Arizonie liczenie głosów przeciągnęło się na kilka dni. Powodem tego jest awaria części maszyn do głosowania i związane z nią błędy w centralnym systemie zliczania głosów. Podobne przypadki zdarzają się w różnych wyborach i prawyborach w USA od lat. Czemu tak często te maszyny się psują? Jak to się dzieje, że czołowa demokracja świata uzależnia proces wyborczy u siebie od wadliwego szmelcu?
W niektórych stanach przepisy dotyczące rejestracji głosujących są szokująco dziurawe. Można pójść do lokalu wyborczego i powiedzieć: „Dzień dobry, nazywam się Elvis Presley. Nie mam żadnego dokumentu potwierdzającego moją tożsamość, ale bardzo chciałbym zagłosować”. I otrzymać odpowiedź: „Ależ oczywiście, panie Elvisie, może pan zagłosować! Bardzo się cieszymy, że chce pan brać udział w naszym święcie demokracji!”.
A później się dziwimy, że „sondaże znów się pomyliły”. I że demokraci stracili mniej miejsc w Kongresie niż w czasach bardzo popularnych prezydentów, takich jak Obama czy Clinton. I że jakieś oszołomy kwestionują wyniki wyborów.
Niewątpliwy sukces w ostatnich wyborach odniósł Ron DeSantis, republikański gubernator Florydy. Na pewno na jego zwycięstwo złożyło się to, że za swoich rządów zaostrzył przepisy dotyczące uczciwości wyborów na Florydzie. Sprawił, że zaczęto wymagać dokumentów tożsamości od głosujących, mocno ograniczono możliwość głosowania korespondencyjnego i stworzono specjalną służbę zwalczającą oszustwa wyborcze. Może by tak republikanie z innych stanów poszli w jego ślady?