Główny zarzut postawiony Trumpowi wygląda jak żywcem wzięty z jakiejś kiepskiej komedii. Jest nim płacenie gwiazdce porno za dyskrecję. Dwie dorosłe osoby uprawiały seks za obopólną zgodą i dogadały się, że utrzymają to w tajemnicy, a dyskrecja zostanie wynagrodzona finansowo. Takie rzeczy zdarzają się w świecie ludzi sławnych i bogatych, a za skandal można uznać raczej to, że jedna ze stron nie wywiązała się z umowy i zaczęła opowiadać o szczegółach tej historii. Szczególnym skandalem nie jest bynajmniej pozamałżeński romans Trumpa. Takie „skoki w bok” nagminnie zdarzały się wielu innym prezydentom – choćby Clintonowi, Johnsonowi czy Kennedy’emu. Czemu więc były przywódca supermocarstwa będzie ciągany po sądach i prokuraturach? Bo płacąc gwiazdce porno za dyskrecję, naruszył przepisy dotyczące finansowania kampanii wyborczej tudzież szereg innych praw, którymi zwykle przejmują się tylko księgowi. To żadna straszna zbrodnia. Nikogo przy okazji nie zabito ani nie okradziono. Amerykańscy prezydenci robili bezkarnie już znacznie gorsze rzeczy. Spora część elektoratu na pewno więc uzna, że Trump jest prześladowany przez upolitycznioną prokuraturę za „jakieś pierdoły”.
Ruch w sondażach już widać. Jedno z badań wskazuje, że w republikańskich prawyborach Trump mógłby liczyć na 54 proc. głosów. Jego główny rywal, gubernator Florydy Ron DeSantis, tylko na 24 proc. Między nimi jest 30 pkt proc. różnicy! Prawybory można by więc uznać za niemal rozstrzygnięte. Gdyby nie spektakularne przeszukania w rezydencji Trumpa i cyrk ze stawianiem mu zarzutów, były prezydent nie stałby się męczennikiem dla sporej części Amerykanów. Byłby zabawnym dziadziem opowiadającym różne anegdotki i snującym się gdzieś w ogonie sondaży, a z Bidenem zmierzyłby się w 2024 r. najprawdopodobniej DeSantis. Demokraci postanowili jednak znów uratować trumpizm. Trump (zwłaszcza skłócony z bardziej mainstreamowymi republikanami) będzie dla nich dużo wygodniejszym przeciwnikiem podczas wyborów prezydenckich. Strasząc „złym pomarańczowym człowiekiem” i pompując medialną histerię, da się zmobilizować własny elektorat, a nawet zdobyć głosy tej części republikanów, którzy są zmęczeni wyskokami Trumpa.