Kreml starannie ukrywa rosnące napięcie na Północnym Kaukazie, tymczasem w Dagestanie nie widać końca społecznych protestów. Czy socjalne pretensje wobec Moskwy eskalują w żądania polityczne kaukaskich górali?
W Polsce niewiele osób interesuje się Kaukazem, a jeśli już, to jego południową częścią. Gruzja i Azerbejdżan są niepodległymi państwami. Natomiast rosyjski Kaukaz Północny to raczej terra incognita, o co zadbał Putin, skazując niepokornych górali na władzę prokremlowskich klanów. Spokój rosyjskiego Kaukazu jest więc pozorny, o czym świadczy fakt, że od tygodni drugim po wojnie problemem Kremla jest rozwój sytuacji w północnokaukaskim Dagestanie.
Nie chodzi jedynie o tragiczną eksplozję cysterny ze skroplonym gazem, która oficjalnie zabiła 35 osób i zraniła kolejnych 100. Sam wybuch w stolicy Dagestanu, Machaczkale, można jednak nazwać kwintesencją autorytarnej polityki wobec Kaukazu. To region specyficzny cywilizacyjnie, bowiem jego społeczeństwo opiera się na rodowej strukturze. Przynależność do tejpu – klanu spokrewnionych osób – decyduje o pozycji ekonomicznej i politycznej. Zobowiązuje członków do obrony rodowych interesów, aż po silnie obecną tradycję krwawej zemsty. Z takiego mechanizmu skorzystał Putin, pacyfikując odwieczne dążenia górali do separacji od Moskwy. Scedował część własnych kompetencji na lojalne tejpy. Celem było zniszczenie każdego rodzaju opozycji, zaś ceną – wyłączne prawo lojalistów do kontroli dotacji finansowych federalnego budżetu. Tyle że krwawa eliminacja opozycji doprowadziła do islamistycznej radykalizacji oraz astronomicznej korupcji. Oba zjawiska wywołały zubożenie większości mieszkańców wraz z narastaniem oporu przeciwko nominatom Moskwy. Efektem była i jest spirala represji i politycznych mordów.
Dlaczego akurat Dagestan przekształcił się w główny punkt zapalny Rosji? To Północny Kaukaz w pigułce. Republikę o powierzchni 50 tys. km kwadratowych zamieszkuje 3,1 mln osób reprezentujących 36 grup etnicznych, na czele z Awarami. To zarazem najuboższa część rosyjskiego Kaukazu. Powodem jest bodaj najwyższy poziom korupcji. Oczywiście beneficjentem polityki „dziel i rządź” jest Moskwa. Z powodu biedy Dagestańczycy masowo opuszczają ojczyznę, ale bezrobocie wśród młodzieży i tak przekształciło Dagestan w pole bitwy islamistów. Wspólnie z Inguszetią republika była sceną najkrwawszych zamachów terrorystycznych. Za sprawą policyjnych represji islamizm pozornie ucichł. Trwa jednak i odrodzi się w momencie osłabienia moskiewskiej władzy. W dodatku Północny Kaukaz to kocioł wzajemnych pretensji etnicznych i terytorialnych. Wybuchnie z chwilą, gdy dagestańskie elity przestaną dostawać od Kremla pieniądze. Finansowe gaszenie kaukaskich pożarów było skuteczne w czasach surowcowej hossy. Wojna spowodowała jednak budżetową zapaść Rosji. Dlatego już niebawem cena płacona za lojalność Kaukazu stanie się dla Moskwy zaporowa. Putin, świadomy gordyjskiego węzła problemów Dagestanu, wymieniał przed wojną klany władzy. Obecnie z powodu międzynarodowej eskalacji i osłabienia własnych notowań społecznych taka metoda staje się zbyt ryzykowna.
Dlatego od chwili rozpoczęcia agresji na Ukrainę rosyjska armia werbuje Dagestańczyków. Wojenny rabunek i ogromny jak na miejscowe warunki żołd cały czas są dla górali windą awansu. Putin zapewnia spokój Dagestanu, a z drugiej strony ma niskobudżetowe mięso armatnie. Z tym że jeśli chodzi o pierwszy cel, rachuby okazują się błędne. Kaukaska bieda zrodziła nie tylko radykalizm, ale także społeczeństwo świadome własnego nieszczęścia. W walce z korupcją, niesprawiedliwością i terrorem, w Dagestanie odrodziły się ruchy obywatelskie. To one od początku agresji stoją za protestami matek rekrutów ginących setkami w Ukrainie. W żadnej części Rosji sprzeciw wobec jesiennej fali mobilizacji nie był tak masowy, jak w Dagestanie. Od kilku tygodni Dagestańczycy wychodzą na ulice w proteście przeciwko deficytowi wody i elektryczności. Blokują najważniejsze szlaki komunikacyjne o tzw. statusie federalnym, a więc ważne dla gospodarki i armii. To gest rozpaczy przeciwko własnym elitom, które rozkradły środki na wodociągi i sieci energetyczne. Determinacja rośnie, ponieważ skorumpowane władze sprzedają ludziom nawet wodę dostarczaną w beczkowozach.
– Takie „formy dialogu” tylko powiększą nasze problemy. Jeśli sytuacja się nie uspokoi, sięgnę po środki karne – grozi szef republiki Siergiej Melikow. Jednak Dagestańczykom skończyła się cierpliwość. W protest włączają się kolejne miasta i wsie, co budzi coraz większe niezadowolenie Moskwy. Broniąc status quo skorumpowanych krewniaków, Melikow przerzuca odpowiedzialność na urzędników. Mitycznych, bowiem cała władza należy do jego rodziny. Natomiast dla mieszkańców woda pitna i prąd to kwestia życia i śmierci.
Tym samym z pozoru ekonomiczny problem o lokalnym charakterze urasta do kwestii bezpieczeństwa całej Rosji. Dagestańska opozycja wzywa ludność do sięgnięcia po „twarde” metody presji, a to na Kaukazie zawsze pachnie zbrojnymi wystąpieniami, a więc rozlewem krwi. Tymczasem, jak udowodnił bunt Prigożyna, Putinowi brakuje siły militarnej do pacyfikacji niezadowolenia w Rosji. Czy z takiego powodu dagestańska opozycja nie daje się zastraszyć? Organizatorzy protestów wzywają mieszkańców do ich kontynuacji. A to już polityczne wyzwanie rzucone nie lokalnym kacykom, tylko Putinowi, który ma dość problemów z Ukrainą.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.