Bezprecedensowo skandaliczna i niesprawiedliwa wypowiedź ministra Ziobry, zestawiająca film „Zielona granica” Agnieszki Holland, którego nie widział, z nazistowskim produkcjami, jest kolejnym aktem dechrystianizacji Polski przez Zjednoczoną Prawicę.
Jarosław Kaczyński powiedział kiedyś, że polityka, jaką uprawia Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe (była kiedyś taka partia, gdzie ważną rolę grał Antoni Macierewicz), doprowadzi do dechrystianizacji Polski. W tym skądinąd trzeźwym osądzie chodziło o to, że wariant chrześcijaństwa, jaki proponuje ZChN – nie dość, że z tak zwanym bronieniem chrześcijańskich wartości niewiele ma wspólnego, to jeszcze je obrzydza.
Minęło wiele lat i Zjednoczona Prawica stała się nadgorliwym uczniem ZChN, nadużywając chrześcijaństwa, instrumentalizując je w obronie własnej polityki, która z Jezusem Chrystusem niewiele ma wspólnego.
Agnieszka Holland często stawała w obronie słabych i ofiar oraz opresyjnej administracji. Po scenariuszach do filmów Andrzeja Wajdy „Bez znieczulenia” i „Danton” oraz wielu swoich filmach, w 1988 r., a więc w czasach, gdy wciąż istniała PRL, jako pierwsza podjęła temat zamordowania przez katów z państwowych służb kapłana Solidarności, księdza Jerzego Popiełuszkę.
Jestem pewien, że co najmniej kilku z dzisiejszych oskarżycieli Holland widziało ten film, doceniali odwagę reżyserki (bo było im to na rękę?), która z Christopherem Lambertem, gwiazdą światowego kina, opowiedziała o męczeństwie katolickiego księdza zamordowanego przez ludzi, którzy mienili się obrońcami wartości socjalistycznych bądź komunistycznych.
Solidarność doszła do władzy w Polsce z hasłem, które jest jednoznaczne. Co więcej, miliony Polaków skorzystały z praw emigranckich na świecie, przygarnięci jako ofiary reżimu Jaruzelskiego.
Teraz część ludzi władzy nie chce o tym pamiętać i instrumentalizuje obawy przed przybyszami z regionów podporządkowanych reżimom bądź ogarniętych wojną, by straszyć imigrantami jako terrorystami.
Holland w „Zielonej granicy” pokazała, jak wygląda prawda na przykładzie m.in. syryjskiej rodziny, która uwierzyła krewnemu ze Szwecji i tranzytem przez Białoruś i Polskę chciała uciec z Syrii, ogarniętej nieludzką wojną podsycaną przez Putina.
Jest też z nimi Afganka, której mąż pracował z polskimi dyplomatami, co w czasie, gdy nastały rządy talibów, naraziło bliskich na śmierć. Złożonych historii ludzi w „Zielonej granicy”, które przeczą propagandzie PiS, jest więcej. Na pewno nie ma wśród nich terrorystów, a jeśli jacyś są – to białoruscy pogranicznicy, którzy charakteryzują się okrucieństwem i pazernością na kasę.
Polska Straż Graniczna, a raczej jej pracownicy, zostali pokazani w zniuansowany sposób. Jednemu, gdy ciężarne emigrantki spychane są do lasu lub za druty kolczaste, ma urodzić się córeczka. To daje do myślenia. Chciałoby się powiedzieć: dla tych współczesnych Maryj, uciekających przez współczesnymi Herodami, nie ma miejsca w stajence.
Inni też przeżywają przemianę, choć są też bezwzględni pracownicy aparatu rządowo-partyjnego (to zaś zrównuje III RP z PRL), którzy sączą agresywną propagandę, odmawiają prawa do azylu, a potrafią być też niepotrzebnie brutalni wobec schorowanych, wycieńczonych, często starych ludzi.
Wtedy pojawiają się na granicy młodzi aktywiści. Świadomi prawnych ograniczeń i zagrożeń starają się zmarzniętym, schorowanym migrantom dostarczyć jedzenie i ciepłe ubrania. Uratować od śmierci!
Nie zawsze to się udaje, ale jeśli mówić o wierności chrześcijańskim wartościom – to właśnie aktywiści, którzy być może ze współczesnym polskim Kościołem nie chcą mieć już nic wspólnego – je reprezentują. Holland tego nie mówi wprost, ale brak księży w miejscu, gdzie można uratować życie, jest dojmujący. To tak jakby Kościół przestał istnieć, zdradził swoje korzenie.
Najbardziej przejmująca jest scena, gdy polski funkcjonariusz, widząc brunetkę graną przez Maję Ostaszewską, zmusza ją, by powiedziała coś po polsku, uwiarygodniając swoje pochodzenie. Wtedy kobieta zaczyna modlić się słowami „Ojcze nasz…”, a inni aktywiści w samochodzie dołączają do niej, tworząc chór, który przeraża funkcjonariusza, rozumiejącego, że postawił się w sytuacji ludzi weryfikujących polskie pochodzenie, gdy w okupowanej Polsce trwała łapanka na Żydów.
Wymowne są też obrazy „bud”, czyli samochodów Straży Granicznej, które wiozą migrantów w stronę drutów kolczastych Białorusi, będącej odpowiednikiem dawnych obozów, niedających szans na przetrwanie. To koszmarne odsyłanie złowionych w lasach migrantów przypomina nie tylko czasy wojny, ale też mechanizmy bezdusznej administracji opisanej przez Franza Kafkę.
A przecież, jak napisałem, film nie szkaluje Polaków. Pokazuje przede wszystkim tych, którzy odnaleźli w sobie miłość wobec bliźnich. Finał podkreśla zaangażowanie w pomoc dla Ukraińców po wybuchu wojny, akcentuje współpracę aktywistów i Straży Granicznej, bo nie tylko Polska, ale cała Unia Europejska nie ma pomysłu na migrantów.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.