Obietnice dostaw ciężkiego uzbrojenia świadczą o zmianie podejścia Zachodu do rosyjskiej agresji na Ukrainę. Niestety refleksja jest zbyt powolna, a więc krwawa, kosztowna i niewystarczająca. A przecież tylko zwiększenie potencjału ofensywnego Ukrainy może zakończyć wojnę.
Tym niemniej w Berlinie i Paryżu coś drgnęło. Niemcy zadeklarowały, że wyślą ukraińskiej armii 40 bojowych wozów piechoty Marder. Wreszcie, bo jeszcze niedawno zablokowały hiszpańską ofertę przekazania dla Kijowa czołgów Leopard. Emanuel Macron nawet wyprzedził Olafa Scholza obiecując dostawę lekkich, ale skutecznych czołgów AMX na podwoziu kołowym. Jeśli doliczyć do tego 50 BWP Bradley z amerykańskich rezerw, Ukraina otrzyma ponad 100 sztuk ciężkiej broni.
Co najważniejsze, nie jest to jedynie sprzęt obronny, a wręcz przeciwnie – ofensywny. Tyle że ciągle w niewystarczającej ilości do odbicia okupowanych terytoriów. Szef sztabu generalnego Ukrainy gen. Walery Załużny wymienił precyzyjnie, czego potrzebuje do zwycięstwa. Chodzi o 300 czołgów klasy Abrams lub Leopard 2 A7, 700 BWP i 500 systemów artyleryjskich kalibru 155 mm, czyli haubic. Najlepiej samobieżnych, które najlepiej wspierają manewrowe działania.
Dlaczego Zachód po raz pierwszy wysyła Ukrainie ofensywną broń i dlaczego nadal tak opieszale? Zabawę w kalkulacje, tragiczną, bo Ukraina ciągle krwawi, trzeba rozpatrywać na dwóch połączonych ze sobą poziomach.
Zachód, a szczególnie Europa, nie zmienia podejścia do wojny dlatego, że nagle zaczął się kierować swoimi przecież wartościami. Refleksję Berlina i Paryża wymusił Putin. Z Rosji dochodzą wieści, że za Uralem formuje się potężne zgrupowanie uderzeniowe. Wywiad ukraiński ocenia jego liczebność na 200 tys. żołnierzy, jednak może być ich więcej o co najmniej połowę.
Niezwykle poważnie trzeba traktować sygnały, że zamiast 300 tys. rezerwistów Kreml już ma do dyspozycji 500 tys. mobików. A jeśli doliczyć do tego zapowiedź kolejnej fali mobilizacji, szacowanej na 500 tys. mężczyzn, Putin zgromadzi wiosną ponad milion „samców w wieku rozrodczym” – używając sformułowania wojennego przestępcy Jewgienija Prigożyna. Łącznie z grupą Wagnera, liczącą obecnie ok. 50 tys. kryminalistów zwolnionych z kolonii karnych, już walczącymi regularnymi jednostkami, Kreml może zgromadzić na froncie grubo ponad milion ludzi. Lub nawet więcej, jeśli do otwartej wojny przyłączy się Łukaszenka.
Według symulacji zachodnich ekspertów wojskowych z grudnia 2021 r., które mówiły o 1,2 mln żołnierzy, byłaby to liczba teoretycznie gwarantująca Putinowi powodzenie agresji.
Oczywiście ich uzbrojenie, wyposażenie, a przede wszystkim wyszkolenie to inna kwestia, jednak kolejną ofensywę kremlowskiej bandy można wyobrazić sobie następująco. W pierwszym rzucie ruszy do walki 400 tys. sztuk „bydła rzeźnego” z wiosennego poboru. Otrzymają rozkaz zalania masą ukraińskich pozycji i za cenę własnego życia dokonają wyłomów. Wówczas do działania wejdzie drugi, najlepiej wyszkolony i uzbrojony rzut ok. 200 tys. żołnierzy trenowanych obecnie za Uralem. Włamią się w przestrzeń operacyjną za linią frontu i popędzą na Kijów, przepoławiając Ukrainę wzdłuż Dniepru. Tak samo podczas II wojny światowej postępowali marszałkowie Stalina – Żukow, Koniew i Rokosowski. Ponosili milionowe straty, tymczasem według Załużnego Putin lekką ręką dopuszcza śmierć kolejnych 70 tys. własnych żołnierzy.
Ważne jest co innego. Bez względu na hipotetyczny przebieg rosyjskiej ofensywy Zachód uświadomił sobie następujące kwestie. Putin ma zamiar kontynuować wojnę, choćby miała trwać latami. A jeśli tak, gospodarka UE będzie ciągle zdestabilizowana i nie powróci do równowagi. Co najważniejsze, po zmiażdżeniu Ukrainy (o zgrozo, Polska ma rację!) zagrożenie bezpośrednią wojną Rosja-NATO tylko wzrośnie. Pożegnajmy się zatem ze wzrostem gospodarczym, demokracją, czyli Europą Zjednoczoną w UE.
Ponadto w niebezpieczeństwie znajdą się Stany Zjednoczone. Rosyjski sukces może sprowokować chińską inwazję na Tajwan, czyli III globalną wojnę.
Kalkulacja Berlina, Paryża i Waszyngtonu opiera się wiec na trzeźwym rachunku zysków i strat. Lepiej tak uzbroić Ukraińców, aby to oni zatrzymali rosyjską hordę.
No właśnie, zatrzymali i wykrwawiali, aby usiąść z Putinem do stołu rokowań, czy definitywnie pobili, załamując kremlowski reżim czyli Rosję? Niestety ilość sprzętu wskazuje, że Paryż i Berlin kurczowo trzymają się pierwszego wariantu. Europa i Stany Zjednoczone ciągle nie dojrzały do decyzji o radykalnym przecięciu rosyjskiego wrzodu. Tymczasem Ukraina wciąż krwawi, a zegar III wojny światowej tyka.
Cała nadzieja w reakcji łańcuchowej, która wymknie się z rąk tchórzliwych kunktatorów. W odpowiedzi na decyzję o dostawach ofensywnego sprzętu, wysyłkę czołgów Leopard zadeklarowała Finlandia. W niewielkiej ilości oraz pod warunkiem, że to samo zrobią inni. Bo też liczby wymienione przez gen. Załużnego robią wrażenie. Tyle że jeśli do zbrojeniowej zrzutki solidarnie dorzucą się wszystkie państwa UE, USA oraz globalni sojusznicy NATO, problem kosztów i wyrzeczeń sprzętowych nabiera anegdotycznej skali.
Im szybciej tak się stanie, tym lepiej. Putina inaczej niż laniem w mordę nie da się zatrzymać.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.