W internecie można się naczytać „mądrości” o tym, że rolnicy to grupa „roszczeniowa”, „biedna” i „ciemna”, która żyje tylko z unijnych dopłat i socjalu. Tymczasem wielu z nich to odważni i zaradni przedsiębiorcy, którzy pomagają zapewniać naszemu krajowi bezpieczeństwo żywnościowe.
To, że w pierwszych miesiącach pandemii, w czasie rwania się międzynarodowych łańcuchów dostaw nie brakowało u nas żywności na półkach supermarketów, to zasługa tego, że sporą część żywności produkujemy u siebie. Żywność ta oczywiście nie pojawia się w magiczny sposób na półkach, tylko jest owocem pracy rolników. Zamiast więc pomstować na ich „roszczeniowość” i próbować narzucać im różne poronione Zielone Łady, miastowi powinni spróbować zrozumieć ich problemy. I udzielać poparcia polityce prowadzącej do tego, by w naszych sklepach było jak najwięcej zdrowej, polskiej żywności.
Współczesny polski rolnik nie jest „darmozjadem żyjącym z dotacji”. To przedsiębiorca pracujący na własny rachunek i biorący kredyty, by rozwijać swoją działalność. To człowiek, który musi się mierzyć z kapryśnym rynkiem i zdarzeniami losowymi. Jest to jednak przede wszystkim ktoś, kto jest na swoim. Dysponuje wieloma hektarami ziemi uprawnej – czasem wartej miliony złotych. Posiada też własny dom, zazwyczaj ze sporym ogródkiem i sadem. Mieszka więc w warunkach, których może mu pozazdrościć typowy mieszkaniec patodeweloperskiego osiedla, spłacający milionowy kredyt na mikrokawalerkę. Miewa co prawda daleko do urzędu, centrum handlowego czy na pocztę, ale posiada własny samochód, którym swobodnie się przemieszcza po drogach wolnych od korków. Ma też dostęp do internetu i telewizji satelitarnej, a regały w jego domu mogą zmieścić masę książek kupowanych online. Co prawda ma mało czasu na czytanie, ale niewiele różni się pod tym względem od zatyranego miejskiego korpoludka. W odróżnieniu jednak od mieszczucha żyje blisko natury i tradycji. Prowadzi więc żywot mocno odbiegający od wizji mówiącej, że „nic nie będziemy posiadać, a będziemy szczęśliwi”. Największą jego bolączką może być problem ze znalezieniem żony. Wszak wiele lokalnych dziołch wyjechało do miast, gdzie przekładają papierki w korpo lub pracują na kasie w supermarkecie. Może się jednak pocieszyć tym, że miastowemu też trudno znaleźć partnerkę. Takie po prostu mamy czasy.
Zanim więc zaczniecie wyśmiewać „wsioka”, zastanówcie się, czy czasem nie żyjecie gorzej od niego. I tak niemal wszyscy w Polsce mamy korzenie na wsi.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.