Awantura wokół zalewającego Polskę ukraińskiego zboża pokazała, jak bardzo odklejone od gospodarczej rzeczywistości są nasze władze.
O tym, że Ukraina ma problem z eksportem płodów rolnych przez Morze Czarne – wiadomo już od dawna. Niemal od samego początku wojny, która wybuchła już przeszło rok temu. Ukraina stara się skierować zboże na eksport innymi szlakami. Czy można było przewidzieć, że ukraińskie zboże, zamiast iść tranzytem do portów w unijnych krajach i stamtąd dalej do Afryki – zostanie w Polsce, Rumunii i na Węgrzech?
Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie, ale najpierw przejdźmy krótki kurs unijnego prawa celnego. Chociaż Ukraina już stara się o członkostwo w Unii Europejskiej, to jednak jeszcze w niej nie jest. Tym samym leży poza unijnym obszarem celnym. Ten obszar to jakby jedno państwo, bo od towarów przywożonych z zewnątrz co do zasady płaci się cła, a granice wewnętrzne de facto nie istnieją. W związku z tym na zewnętrznej granicy można stosować różne środki unijnej polityki gospodarczej, takie jak cła, zakazy przywozu czy inne ograniczenia.
Teraz mała powtórka z funkcjonowania Unii. Kto tworzy politykę celną UE? Sięgamy po traktat o tymże funkcjonowaniu i z jego art. 31 dowiadujemy się, że cła określa Rada UE na wniosek Komisji Europejskiej. Radę tworzą premierzy lub – zależnie od rodzaju spraw – ministrowie rządów krajów członkowskich zajmujący się daną tematyką. Nie są to zatem jakieś zupełnie obce Polsce ciała, obradujące gdzieś w dalekiej Brukseli. W każdym z nich nasz kraj ma swoich przedstawicieli, w tym komisarza ds. rolnictwa. I dlatego różne polityki – w tym celną – możemy współtworzyć.
Przypomnijmy jeszcze, że polityka celna nie bierze się znikąd, a cła – podobnie jak podatki – mogą zachęcać do określonych działań lub je powstrzymywać. W przypadku Ukrainy cła – nie tylko zresztą na zboże – zniesiono w geście solidarności z walczącym krajem. Aby ulżyć jego gospodarce.
I tu pojawia się zadanie dla rządowych analityków, departamentów rynku czy Polskiego Instytutu Ekonomicznego (to taki rządowy think tank). Ba, nawet zwykli posłowie, którzy bywają u siebie w okręgach wyborczych i zajmują się czymś więcej niż przecinaniem wstęg i organizowaniem wieców wyborczych, coś tam od swoich wyborców słyszą. I czy naprawdę nie usłyszeli, a analitycy nie doszli do wniosku, że nagły napływ tysięcy ton ukraińskiego zboża, wsparty zniesieniem cła, powinien wzmóc czujność?
Przecież ludziom znającym się na rynku chyba nie tak trudno było się domyślić, że ukraińscy kupcy chcą się przede wszystkim pozbyć towaru. A czy go kupi pan – powiedzmy – Asz-Szachid z Tunisu czy pan Szachowski z Zamościa – to już dla nich mniej istotne. Zresztą ów Szachowski jest bliżej i koszty transportu są niższe.
Najwyraźniej do rządowych instytucji takie sygnały nie dotarły. A jeśli nawet – to zostały zlekceważone. Zresztą w lutym tego roku PIE opublikował raport pt. „Wpływ wojny w Ukrainie na działalność polskich firm”. Czterdzieści trzy strony, a o zbożu ani słowa.
W końcu mleko się rozlało. A może raczej: zboże się rozsypało, jego ceny spadły, rolnicy podnieśli alarm. Podający się do dymisji minister rolnictwa Henryk Kowalczyk zapewniał, że informował o sprawie Komisję Europejską wraz z rządami unijnych państw sąsiadujących z Ukrainą. Oraz że ta wredna Komisja go nie rozumie, bo zrobiła wręcz przeciwnie – przedłużyła do przyszłego roku obowiązywanie zerowego cła.
Niestety, brukselskie młyny mielą powoli, jakby to ironicznie w temacie zboża nie brzmiało. Narastający od lata-jesieni ubiegłego roku problem trzeba było załatwiać wcześniej. I mieć przy tym na uwadze, że ministrowie rolnictwa Francji czy Hiszpanii w ogóle średnio się przejmą napływem ukraińskiego zboża. Bo zalewa ono magazyny głównie w Polsce czy Rumunii.
I tu wróćmy do krótkiego kursu unijnego prawa celnego. Przedstawiane w ostatnich dniach pomysły na zabezpieczenie tranzytu zboża z Dorohuska do Gdańska czy z Medyki do Hamburga wcale nie są nowatorskie. Wymagają po prostu odpowiedniego zastosowania celnych przepisów o tranzycie. Oczywiście zboże nie może być – jak paliwa czy alkohole – transportowane pod ścisłym dozorem celników i satelitarnym śledzeniem ciężarówek. Ale są inne metody, by ziarno się nie „rozsypywało” gdzieś między Dorohuskiem a Gdańskiem. Gdy jeszcze dogadać się z ukraińską stroną co do ograniczania sprzedaży do Polski i w ogóle do Unii – jest szansa, że problem będzie rozwiązany.
Być może dla niektórych czytelników te celne reguły, które opisałem powyżej, są nowością. Nic dziwnego, nie jest to najpopularniejsza gałąź unijnego prawa. Przeciętny czytelnik ma prawo być w tych sprawach laikiem.
Ale dla tych, którzy odpowiadają za polski rynek – powinien być to chleb powszedni. Niestety, najwyraźniej nie jest.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.