Podlascy przedsiębiorcy znów cierpią wskutek politycznych decyzji. Rządowi najwyraźniej brakuje pomysłu na całościowy plan w sprawie gospodarczych konsekwencji niespokojnej sytuacji na Wschodzie.
Wieś Waliły leży około 40 km na wschód od Białegostoku i 17 km od granicy z Białorusią. W miejscowym zajeździe koło drogi nr 65 zwanym nomen omen „Przy Granicy” jeszcze na początku lutego aż roiło się od gości. Na wielkim parkingu zawsze stało kilkadziesiąt ciężarówek. Restauracja wydawała setki posiłków dziennie, głównie dla kierowców TIR-ów i dla Białorusinów przyjeżdżających do Polski na zakupy.
Nagle, z dnia na dzień, zrobiło się niemal zupełnie pusto. Daleko od Walił, w Warszawie zdecydowano: 9 lutego zamykamy przejście graniczne w Bobrownikach. Chodziło o to, by dać wyraźny sygnał protestu reżimowi w Mińsku, który doprowadził do skazania Andrzeja Poczobuta, działacza polskiej mniejszości.
Droga nr 65 niemal zupełnie opustoszała, a równocześnie stracili swoje źródło utrzymania przedsiębiorcy, którzy żyli z tego ruchu granicznego: właściciele sklepów, kantorów, czy restauracji wzdłuż tej trasy. Zresztą podobna sytuacja powstała w ubiegłym roku, gdy opuszczono szlaban w Kuźnicy, na szlaku Białystok-Grodno.
Zamknięcie granicy było odgrodzeniem się, i to dosłownym, od autorytarnych praktyk reżimu Łukaszenki. Bo dla cywilizowanego świata skazywanie na więzienie za poglądy łamie zasady demokracji. Tyle że działający przy granicy przedsiębiorcy nie złamali żadnych zasad, a też zostali odcięci od normalnego życia. I to czyją decyzją? Nie Mińska, a Warszawy!
To już nie pierwszy taki przypadek. Latem 2021 roku, w pełni turystycznego sezonu, zakazano wjazdu do Białowieży i niemal dwustu innych miejscowości nad granicą białoruską. Wtedy też z dnia na dzień opustoszały hotele, pensjonaty i gospodarstwa agroturystyczne w tamtym rejonie, nie tylko nad samą granicą. Z całego Podlasia wypłoszył gości strach przed niepewną sytuacją. Dołożyła się do tego rządowa propaganda, rozsiewająca – delikatnie mówiąc – nie zawsze prawdziwe informacje o uchodźcach przekraczających granicę polsko-białoruską.
Uchwalono wówczas specustawę, gwarantującą pokrzywdzonym przedsiębiorcom rekompensaty za straty wywołane wprowadzeniem nad granicą stanu wyjątkowego. Gorzej było z wypłatami. Nie wszyscy je dostali. Przeszkodziły unijne reguły pomocy publicznej. Dopiero w ostatnich tygodniach, gdy upłynęło półtora roku od wprowadzenia stanu wyjątkowego, rząd przyznaje, że w sprawie reguł pomocy publicznej już załatwił, co trzeba z Komisją Europejską. Już za chwileczkę, już za momencik uruchomi program „Tarcza dla Pogranicza”, który ma wszystko naprawić i wszystko ma być w porządku.
Czy przedsiębiorcy pokrzywdzeni zamknięciem przejść granicznych też będą musieli czekać półtora roku na skuteczne rozwiązanie ich problemów? Wprawdzie mogą pójść do sądu i tam dochodzić odszkodowania, ale to ryzykowna i czasochłonna operacja. Zresztą konstytucja i kodeks cywilny przewidują, że państwo może odpowiadać za decyzje wydane z naruszeniem prawa. Czy zamknięcie szlabanu było nielegalne? Raczej trudno to będzie udowodnić.
A może nie warto się rozpisywać o losie zaledwie kilkuset firm, czyli małym ułamku wszystkich polskich przedsiębiorstw? Ale skutki są szersze. Bo te problemy wynikają z napiętej wciąż sytuacji międzynarodowej. To, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, ma przecież wpływ nie tylko zajazdy i sklepy z Podlasia. Przecież kwestia zboża z Ukrainy, które miało dojechać do portów Trójmiasta, ale „gubi się” gdzieś po drodze, to też efekt wojny. Pokrzywdzeni spadkiem cen rolnicy zrobili rządowi awanturę, a ten ją próbuje doraźnie gasić odszkodowaniami.
Nie ma co się łudzić: obecna sytuacja polityczna pozostanie napięta jeszcze przez wiele miesięcy. Trudno przewidzieć, na jakie pomysły wpadną jeszcze dyktatorzy z Moskwy i Mińska, byle tylko zdestabilizować sytuację w Europie. Trzeba się liczyć z tym, że niespokojnie może być na granicy z obwodem kaliningradzkim, a w relacjach z walczącą Ukrainą też mogą nastąpić nieporozumienia. I nikt nie wie, ile firm na tych nieporozumieniach ucierpi.
Niezależnie od tego, w jaki sposób nasze władze będą starały się zapanować nad sytuacją, warto, by brały pod uwagę ekonomiczne skutki swoich decyzji. A najlepiej, by opracowały większy plan łagodzenia gospodarczych niedogodności wynikających tego, że Polska jest krajem przyfrontowym.
Bo w Mińsku i w Moskwie cieszą się z każdego kłopotu, jaki ma europejska gospodarka. Nawet jeśli problemy ma tylko mały zajazd w Waliłach czy sklep w Bobrownikach.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.