Jeszcze parę miesięcy temu polscy „liberałowie” prześcigali się w wyrażaniu swojego zatroskania losem białoruskich opozycjonistów i w potępianiu rządzącego w Mińsku tyrana. Starali się przyspieszyć jego upadek wklejając sobie biało-czerwono-białe flagi do profilówek na Facebooku, malując kredkami po chodnikach i wsłuchując się w przeciągły krzyk jednej z aktywistek pod ambasadą Białorusi. Choć formy okazywania przez nich solidarności gnębionemu narodowi białoruskiemu bywały dyskusyjne, to jednak nikt nie wątpił, że los demokracji na Białorusi rzeczywiście leży tym ludziom na sercu.
Było tak do momentu kiedy to Łukaszenka postanowił ukarać Polskę za wsparcie udzielone białoruskim opozycjonistom. Zorganizował przerzut na dużą skalę nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki do Unii Europejskiej. Niektórzy mogą się święcie oburzyć, że nie piszę o „uchodźcach” tylko o nielegalnych imigrantach, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego, wśród osób próbujących przedrzeć się przez naszą granicę nie ma żadnych uchodźców. Potwierdzają to choćby Frontex i ONZ-owskie agencje. Szczegóły tej operacji zostały bardzo dobrze opisane m.in. przez niezależnych białoruskich dziennikarzy i blogerów. Nie zostawiają oni żadnej wątpliwości, że mamy do czynienia z operacją przestępczą zorganizowaną przez białoruskie KGB. Co w tej sytuacji robią polscy „liberałowie”? Twierdzą, że wierzą na słowo honoru tym samym bandyckim służbom Łukaszenki, które torturują i zabijają białoruskich opozycjonistów. Co więcej, ci „geniusze” łykają idiotyczne fake newsy w rodzaju historyjki o drogim, rasowym kocie, który w kilka dni przyczłapał z Afganistanu do polskiej granicy.
Zamiast merytorycznej dyskusji o imigracji i o ochronie granic mamy po stronie „liberalnej” mieszankę płaczliwej histerii z pajacowaniem. A jak inaczej nazwać bieganie przez jednego z posłów z reklamówką w pasie granicznym lub próbę dostarczenia pizzy imigrantom przez jego dwóch klubowych kolegów? „Liberałowie” wierzą przy tym, że Łukaszenka podesłał nam pod granicę samych dobrych ludzi – lekarzy i inżynierów – i że w tłumie imigrantów nie znajduje się ani jeden zwolennik Państwa Islamskiego, szyickich bojówek z Iraku, ani żaden przestępca. Przypomnijmy, że w ostatnich latach głośne zamachy terrorystyczne w Europie były dokonywane przez kilkuosobowe komórki islamskich radykałów lub przez „samotne wilki”. To, że w telefonach niektórych z zatrzymanych imigrantów znaleziono pedofilską pornografię jest oczywiście bagatelizowane i wręcz rasistowsko tłumaczone jako „bliskowschodnia specyfika kulturowa”. Ciekawe jaką zagwozdkę mieliby „liberałowie”, gdyby takie treści znaleziono w telefonie imigranta będącego księdzem?
Zwolennicy szerokiego otwarcia granicy na „turystów Łukaszenki” argumentują, że Polska potrzebuje imigrantów do pracy. No dobrze, ale czemu imigranci zarobkowi przedzierają się do naszego kraju przez lasy i bagna, zamiast dostać się do Polski poprzez przejścia graniczne? W ostatnich latach do Polski wyemigrowały przecież niezliczone rzesze Ukraińców, którzy sobie u nas normalnie żyją, pracują i nie wadzą nikomu. Niemal wszyscy dostali się do Polski poprzez przejścia graniczne. W Polsce żyje też tysiące Wietnamczyków, Hindusów, Gruzinów… I wszyscy oni wjechali do nas w normalny sposób.
Warto też zauważyć, że „turyści Łukaszenki” nie są specjalnie zainteresowani osiedleniem się w Polsce. Zapłacili przecież białoruskim kagiebistom, by ich dostarczyć do Niemiec. Może więc byśmy im to ułatwili? Za drobną dopłatą wsadzili w pociągi i wysłali do Berlina? Nie. Bo tych imigrantów nie chcą Niemcy, a polscy „liberałowie” też nie chcą, by trafili oni do Niemiec. Woleliby trzymać ich w Polsce, na socjalu, wbrew woli samych imigrantów.