W latach 70. władcy PRL skrzętnie ukrywali stan zadłużenia państwa. Ci, którzy rządzą dziś, już nie mogą tak zrobić. Gierkowskiej ekipie jednak trochę zależało na wiarygodności wobec Zachodu. Dzisiejszym władcom najwyraźniej jest to obojętne.
Już od dłuższego czasu ekonomiści alarmują: finanse polskiego państwa są w opłakanym stanie, a rząd nie wykazuje prawdziwego poziomu deficytu tychże finansów. O „alternatywnym” budżecie przepuszczanym przez Polski Fundusz Rozwoju i inne fundusze celowe napisała w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli. Wskazała wyraźnie, że prawdziwy deficyt ubiegłorocznego budżetu wyniósł nie 12,6 mld zł (jak oficjalnie podaje rząd), a o 101 mld zł więcej. Mimo to posłowie z rządzącej koalicji potulnie podnieśli ręce za udzieleniem rządowi absolutorium z wykonania budżetu.
Cofnijmy się nieco, by zobaczyć, jak to drzewiej z tym problemem bywało. W czasach PRL łatwiej było temu zaradzić. Działała cenzura. Władze skrzętnie pilnowały, by trzymać w tajemnicy informacje o stanie zadłużenia państwa. Było ono w latach 70. coraz większe. Najpierw z powodu zaciąganych kredytów, a potem z racji tego, że niewydolna gospodarka, w której „czy się stoi, czy się leży…”, nie była w stanie spłacać zadłużenia w twardych walutach. A polskich złotych ani rubli transferowych na Zachodzie nie przyjmowano.
Po latach nawet Edward Gierek przyznał, że nadmierne pożyczanie było jednym z błędów jego ekipy. W wywiadzie-rzece „Przerwana Dekada” tak opowiadał dziennikarzowi Januszowi Rolickiemu o powodach zatajania stanu finansów państwa:
– Wytłumaczę panu, dlaczego nie informowaliśmy o wysokości naszego zadłużenia. Ano dlatego, że sądziliśmy, iż może to wpłynąć na warunki kredytowe dyktowane nam przez banki […]. Pełna informacja podana przeze mnie o naszym zadłużeniu pogorszyłaby natychmiast o kilka punktów stopę kredytową dla Polski.
– Ale przecież prasa światowa już od kilku lat podawała szacunki polskiego zadłużenia – nie dawał się przekonać Rolicki.
– To były tylko szacunki, które zresztą, powiem na nasze usprawiedliwienie, nigdy nie były dokładne. Polityka państwowa, jak i polityka gospodarcza jest grą, w której informacja prawdziwa jest bezcennym kapitałem. Dlatego też sprawy zadłużenia były przez lata prawdziwym tabu – przyznał Gierek.
Tabu nie było doskonałe, bo społeczeństwo z różnych przecieków dowiadywało się, że w finansach państwa coś nie gra. Na Wybrzeżu wiedzieli coś o tym dokerzy, bo sami ładowali tony polskiego mięsa i cukru na statki płynące na Zachód. W ten sposób władze rozpaczliwie usiłowały zdobyć dolary na spłatę długu kosztem ogołocenia krajowych sklepów.
Właśnie dlatego jednym z postulatów strajkujących w sierpniu 1980 roku było „podawanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej”. Gdy towarzysze partyjni odsunęli Gierka od władzy, wreszcie podali dane o katastrofalnie wielkim zadłużeniu państwa w twardej walucie. Wynosiło ono około 24 mld dolarów. Z dzisiejszego punktu widzenia wygląda to na niewiele, ale inne były ówczesne dolary i inna nasza gospodarka. Po prostu nie dawała rady obsługiwać spłaty takiej kwoty ani odsetek od niej.
Nowe kierownictwo partii wykorzystało dane o zadłużeniu, by zwalić winę za kryzys na poprzedników. Ale samo przez następne lata nie było w stanie zaradzić problemowi. Pod koniec lat 80. dług w zachodnich walutach osiągnął równowartość 40 mld dolarów. W 1987 roku podziemny „Biuletyn Niezależnej Agencji Informacyjnej” dotarł do wypowiedzi wiceministra handlu zagranicznego Janusza Kaczurby, który podał, że „polskie zadłużenie zwiększa się w tempie 80 dolarów na sekundę”.
Co by nie mówić o nędznej PRL-owskiej gospodarce i bałamutnych tłumaczeniach Gierka, to jednak widać wyraźnie, że władzom zależało na zachowaniu dobrej twarzy wobec Zachodu. Choćby poprzez zatajenie faktów. Podjęte w 1985 roku przez Wojciecha Jaruzelskiego rozmowy z Davidem Rockefellerem w sprawie pomocy dla polskiego rolnictwa też świadczyły o jakiejś tam dobrej woli ratowania państwowej kasy.
Potem przez ćwierć wieku kolejne rządy robiły wiele, by PRL-owskie długi spłacić, a publiczne finanse ustabilizować. I przygotować się na europejską walutę. Do czasu.
Dziś już nie ma Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk. Nie można zakazać pisania o stanie państwowej kasy. Ale rządzący najwyraźniej podchodzą do polityki finansowej według hasła „po nas choćby potop”. Bo rządowa podwójna księgowość i rosnące zadłużenie już wyszły na jaw, ale na politykach Zjednoczonej Prawicy jakoś to wrażenia nie zrobiło. Wprawdzie nasza gospodarka jest nieporównanie silniejsza niż w PRL, ale też kiedyś osiągnie kres wytrzymałości w spłacaniu długów. Bo wierzyciele kiedyś upomną się o swoje. I już się nam przyglądają.
A dzisiejszy dług państwa (ok. 1,3 biliona złotych) będą spłacali podatnicy. I to przez wiele lat. Ostatnią transzę zadłużenia z lat 70. nasz kraj spłacił w 2012 roku. Czyli 32 lata po odsunięciu Edwarda Gierka od władzy i jedenaście lat po jego śmierci.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.