Polska scena polityczna

Budujemy PRL-bis

Niepokoi mnie fala populizmu, jaka przetacza się wśród szeregów opozycji antypisowskiej. Czterodniowy tydzień pracy; utrzymanie, a może nawet zwiększenie programów z gatunku 500 plus; trzynasta i czternasta emerytura czy coraz częściej pojawiająca się koncepcja emerytury obywatelskiej to już nie hasła ze sztandarów partii rządzącej, ale postulaty programowe nawet Platformy Obywatelskiej. Wolność gospodarcza staje się fikcją.

Paweł Łepkowski
Foto: Kgbo, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

Kto obroni ludzi, którzy chcą prowadzić uczciwe interesy w tym kraju? Czy za kilka lat - tak jak w PRL -  wielkich przedsiębiorców będzie się nazywać „prywaciarzami”, a małych i średnich przedsiębiorców „badylarzami”? Czy przedsiębiorca znowu będzie się kojarzył z cwaniakiem gatunku szwagra inżyniera Karwowskiego z „Czterdziestolatka”, granego przez Janusza Gajosa? Wszystko wskazuje na to, że polska klasa polityczna uznała za powszechnie obowiązujący pogląd, że własność państwowa jest lepsza od prywatnej, rozdawnicza polityka społeczna lepsza od społeczeństwa równych szans, mniej zaradni obywatele to „dobrzy ludzie”, a ludzie biznesu to po prostu krwiopijcy żerujący na biednych. Nasi politycy pomylili kapitalizm z feudalizmem i wolny rynek z handlem niewolnikami.

Niepokoi, że jedyna poważna partia, która za fundament programowy stawiała usunięcie przeszkód fiskalnych i prawnych dla rozwoju prywatnej przedsiębiorczości, dzisiaj próbuje przegonić pisowskich populistów postulatami wyborczymi, których szkodliwości nawet nie trzeba udowadniać.

Przykład: podczas spotkania z młodymi wyborcami w Szczecinie Donald Tusk zapowiedział wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy, gdyby PO wygrała wybory i zdobyła władzę w Polsce. Taki program miałby zostać wprowadzony najpierw pilotażowo, a potem już na stałe. Nie oszukujmy się: nawet gdyby pilotaż dowiódł, że to program z gruntu szkodliwych, to i tak żaden polityk nie ośmieliłby się wzywać do jego zniesienia.

Oczywiście doskonale rozumiem, że postęp technologiczny i doświadczenie covidowe z ostatnich dwóch lat pozwala na skracanie dnia albo tygodnia pracy. Jednak 32-godzinny tydzień pracy może występować w różnych wariantach, które mogą mieć różne skutki dla gospodarki.

W niektórych wariantach takiej koncepcji czwartek byłby ostatnim dniem pracy w tygodniu, a pracownikom przysługiwałby trzydniowy weekend. W innej wersji byłby to inny, konkretnie wskazany przez ustawodawcę dzień wolny, dodawany w środku tygodnia, co pozwalałoby na przerwę wypoczynkową, zrobienie zakupów, pójście do lekarza itd. Niektóre scenariusze przewidują, że mógłby to być „ruchomy” dzień wolny zmieniający się z tygodnia na tydzień, w zależności od aktualnych celów firmy i nakładu pracy.

Niektóre korporacje, takie jak Google, już wprowadzają formuły pracy typu „80/20”. 80 procent czasu jest odpowiednio przeznaczone na główne projekty i 20 procent czasu na tzw. „poboczne”, wykonywane bardziej na luzie, co ma rzekomo dawać odpoczynek pracownikom od zbyt męczących zadań.  

Koncepcja 4-dniowego tygodnia pracy nie jest niczym nowym. Postulowano ją już w latach 70. ubiegłego stulecia. Jednak taki dezyderat był zgłaszany wyłącznie przez partie lewicowe i populistyczne. Partie konserwatywne i wolnorynkowe traktowały ten pomysł jako niebezpieczny eksperyment na gospodarce i potencjalne zagrożenie dla sektora prywatnego. Kogo bowiem najbardziej obciążałaby taka „reforma”? Nie oszukujmy się, zapłacą zawsze przede wszystkim przedsiębiorcy. Bezpośrednio, poprzez zwiększenie kosztów zatrudnienia, albo pośrednio, przez wyższe podatki, które będą musiały pokrywać zabezpieczenie dochodów za „utracone” 32 godziny pracy miesięcznie. Efekt końcowy będzie zapewne taki, że większość pracowników będzie traktowała piąty dzień pracy w tygodniu jako zwyczajne nadgodziny, za które pracodawca będzie musiał po prostu więcej zapłacić. 

Jest takie powiedzenie: w którą stronę się nie kręcić, to d… zawsze z tyłu będzie. Podobny los czeka pracodawców. To oni zapłacą za kiełbasę wyborczą, którą politycy chcą sprzedać elektoratowi.  

Mniejsza z tym, jeżeli tego typu obietnice rozdają lewicowi radykałowie. Przyzwyczailiśmy się do dobrych wujków spod czerwonej flagi troszczących się o nasz dobrobyt i równomierny rozwój. Ale wolnorynkowcy? Obrońcy małych i średnich przedsiębiorców? Partie liberalne gospodarczo o niemal kupieckich korzeniach?  

Jeżeli oni zaczynają wygłaszać obietnice w stylu Gierka, Castro, Kaczyńskiego i Zandberga, to czego możemy spodziewać się dalej? „1000 plus” zamiast „500 plus”? No jasne, przecież zawsze można dodrukować pieniądze. Każdy ma teraz w domu drukarkę i ryzę papieru. Może sami sobie będziemy drukować banknoty w każdy wolny piątek? Co nam zaproponują za pięć lat, kiedy czterodniowy tydzień pracy stanie się już „normalnością”? Może np. że każdego 10-tego danego miesiąca będą wszystkim wypłacać bonus tygodniowy, a trzy razy w roku wszyscy dostaną darmowe zakupy świąteczne. Dwa razy w roku firma będzie musiała zafundować swoim pracownikom firmowe wakacje all inclusive w Afryce Północnej, a młodym, żeby nie wycierali ławek w parku, będzie zobowiązana rozdać talony na mieszkania i samochody?  

Zaraz, ale w zasadzie to przecież już chyba było? Jarosław Kaczyński, Donald Tusk czy Włodzimierz Czarzasty, są w tym wieku, że pamiętają, czym to się zakończyło. Ciekaw jestem, ile zer zmieści się na banknocie o najwyższym nominale, który NBP wydrukuje w 2030 roku?


Przeczytaj też:

Władza odstaje intelektualnie

Pierwszym surowcem energetycznym, wykorzystywanym już przez jaskiniowców w epoce lodowej, było drewno. Później ludzie sięgali po torf, węgiel brunatny i kamienny, ropę naftową, gaz ziemny, po energię wodną, wiatrową, słoneczną. Na naszych oczach zaczyna się sięganie po wodór.

Dlaczego opozycja przegra wybory z PiS-em

Zmusiłem się do obejrzenia wspólnej konferencji liderów opozycji, którzy podpisali pakt z Ruchem Samorządowym „Tak! Dla Polski”. I już wiem, że PiS wygra najbliższe wybory. Dlaczego? Nie dlatego, że pod jakimkolwiek względem partia rządząca ma lepszy program wyborczy, ale przynajmniej nie odstawi...

Krajowy plan opodatkowania wszystkiego

Na oficjalnej stronie rządu polskiego możemy przeczytać: „Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO) to program, który składa się z 54 inwestycji i 48 reform. Wzmocni polską gospodarkę oraz sprawi, że będzie ona łatwiej znosić wszelkie kryzysy”. Czyżby? Mam co do tego duże wątpliwości.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę