Spojrzenie wstecz na statystyki amerykańskiego zadłużenia jest fascynujące. Narasta ono bowiem w niesamowitym tempie. O ile kilka dni temu dług publiczny przekroczył 33 bln USD, to poziom 32 bln USD przebił on w czerwcu. Zadłużenie USA powiększyło się więc w ciągu trzech miesięcy o mniej więcej tyle, ile wynosi PKB Turcji. W 2020 r., czyli w ostatnim pełnym roku rządów Donalda Trumpa, wynosił on 27,8 bln USD. Za rządów Joe Bidena powiększył się więc o więcej, niż wynosi nominalny PKB Japonii czy Niemiec. W przedpandemicznym roku 2019 wynosił 22,7 mld USD, czyli w ciągu roku pandemii wzrósł on o prawie tyle, co od początku prezydentury Bidena. W 2016 r., roku, w którym wybrano Donalda Trumpa, wynosił on natomiast 19,6 bln USD. W 2008 r., czyli w roku kryzysu finansowego i zwycięstwa wyborczego Baracka Obamy, lekko przekraczał 10 bln USD. Poziom 5 bln USD przekroczył on w 1995 r., czyli za rządów Billa Clintona. 1 bln USD sięgnął w 1982 r., czyli za prezydentury Ronalda Reagana, a 500 mld USD w 1975 r., czyli za Geralda Forda. Ostatnim razem, gdy dług spadł w ujęciu nominalnym, był 1957 r. Zmniejszył się on wówczas do 271 mld USD. Prezydentem był wówczas generał Eisenhower. W trakcie drugiej wojny światowej dług urósł z 49 mld USD do 259 mld USD. W 1929 r., czyli w roku Wielkiego Kryzysu, wynosił on 17 mld USD, co stanowiło zaledwie 16 proc. amerykańskiego PKB. W 2022 r. dług stanowił już natomiast 123 proc. PKB.
Tymczasem według Instytutu Finansów Międzynarodowych (IIF) globalne zadłużenie – zarówno publiczne, jak i prywatne – wzrosło w pierwszym półroczu 2023 r. o 10 bln USD, do rekordowego poziomu 307 bln USD. Cała Ziemia jest więc zadłużona na taką sumę. Pytanie tylko, wobec kogo? Czyżby Saturna?