Grupa BRICS to blok tzw. kluczowych gospodarek wschodzących: Brazylii, Rosji, Indii, Chin oraz RPA. Przywódcy tych krajów niedawno odbyli szczyt w Johannesburgu, podczas którego zdecydowali o poszerzeniu grupy. 1 stycznia 2024 r. mają do niej przystąpić: Arabia Saudyjska, Argentyna, Egipt, Etiopia, Iran i Zjednoczone Emiraty Arabskie. W państwach należących do tego bloku będzie więc żyło 46 proc. globalnej populacji odpowiedzialnej za wytwarzanie 29 proc. światowego nominalnego PKB. Kraje BRICS będą też dysponowały połową globalnych zasobów ropy naftowej. Na pierwszy rzut oka to zrzeszenie gospodarek wschodzących wygląda więc na bardzo potężną siłę. Czy jest nią jednak rzeczywiście?
Bez wątpienia najważniejszą gospodarką przyjmowaną do bloku jest Arabia Saudyjska. Jest tak ze względu na ogromną rolę, jaką ten kraj odgrywa na rynku naftowym. Nominalny PKB tego pustynnego królestwa sięga 1,06 bln USD. Jest on jednak mniejszy od nominalnego PKB Meksyku oraz Indonezji, a lekko wyższy niż PKB Turcji. Ani Meksyk, ani Indonezja, ani Turcja nie wchodzą do BRICS, mimo że można je zaliczyć do grona kluczowych rynków wschodzących. ZEA, czyli inne bliskowschodnie państwo szykujące się do wejścia do tego bloku, ma PKB bliski 499 mld USD. Jest on mniejszy niż w przypadku Tajlandii, Singapuru i Nigerii, a umiarkowanie większy niż PKB Wietnamu, Malezji czy Filipin. ZEA wchodzi jednak do BRICS „w pakiecie” z Arabią Saudyjską, w związku ze swoją rolą na rynku naftowym.
Pozostali nowi członkowie tego bloku to głównie kraje pogrążone w ciężkich kryzysach gospodarczych. Argentyna jest co prawda 23. pod względem wielkości gospodarką świata, ale jej PKB (641 mld USD) jest mniejszy od polskiego. Jest także krajem borykającym się z długoletnim kryzysem zadłużeniowym oraz inflacją, która wyniosła w lipcu 113 proc. Rozmawianie z Argentyną o odchodzeniu od dolara w handlu może zakrawać na kpinę, jeśli weźmiemy pod uwagę, że peso argentyńskie straciło przez ostatnie 12 miesięcy ponad 60 proc. do dolara, a wybory prezydenckie ma dużą szansę tam wygrać kandydat chcący porzucić narodową walutę na rzecz amerykańskiej. Podobnie niepoważnie takie rozmowy mogą wyglądać z Egiptem. Wszak to też kraj pogrążony w głębokim kryzysie, a funt egipski stracił przez rok prawie 40 proc. wobec dolara. Egipt ma też mniejszy PKB (378 mld USD) niż choćby Hongkong. Jeszcze mniejsza jest gospodarka Iranu (368 mld USD), co nie powinno dziwić ze względu na straty, jakie poniosła ona w wyniku wielu lat sankcji, kryzysu oraz hiperinflacji. Ostatni spośród nowych członków BRICS, czyli Etiopia, ma PKB na poziomie 156 mld USD, czyli mniejszym niż Węgry czy Kuwejt. Jest też krajem, w którym w zeszłym roku toczyła się wojna domowa. Jej PKB na głowę (liczony według parytetu siły nabywczej) to zaledwie 3,72 tys. USD. Nie jest to więc kraj sukcesu gospodarczego. Jego przyjęcie do grupy nie powinno nas jednak dziwić. Wszak wcześniej zaakceptowano w grupie RPA, czyli kraj mający nominalny PKB (399 mld USD) mniejszy niż Dania, a PKB na głowę (16,09 tys. USD) niższy niż Mołdawia.
Choć więc w przyszłym roku kraje BRICS będą odpowiadały za 26 proc. nominalnego PKB świata, to aż 18 pkt proc. będzie przypadało na Chiny, 3,5 pkt proc. na Indie, a prawie 2 pkt proc. na Brazylię. Z przyczyn czysto gospodarczych grupę można by ograniczyć do tych państw, a także Arabii Saudyjskiej i Rosji. Pozostali członkowie są tam raczej polityczną dekoracją, a wiele ważnych gospodarek wschodzących jakoś specjalnie się nie spieszy, by wejść do tego bloku.