W USA recesję oficjalnie ogłasza instytucja o nazwie Narodowe Biuro Badań Gospodarczych (NBER). Jej definicja przewiduje, że recesją jest spadek aktywności gospodarczej widoczny w wielu sektorach dłużej niż przez kilka miesięcy. Sam spadek PKB nie wystarcza do ogłoszenia recesji. Czy takie definicyjne manipulacje nie są jednak fałszowaniem rzeczywistości?
Nie ulega wątpliwości, że gospodarka USA słabła w ostatnich miesiącach. Najwyższa inflacja od 40 lat negatywnie wpływała m.in. na wydatki konsumenckie i na sektor nieruchomości. Ale jednocześnie rynek pracy zachowywał się jak w czasach boomu. Ostatnie cztery miesiące przyniosły miesięczny wzrost liczby nowych etatów o średnio ponad 400 tys. W lipcu sięgnął on aż 528 tys., choć ekonomiści średnio spodziewali się, że wyniesie 250 tys. Na każdego bezrobotnego przypadają w USA trzy miejsca pracy czekające na obsadzenie. Czy to wygląda na recesję? Nie. I FED może z czystym sumieniem nadal agresywnie podwyższać stopy procentowe.
Gospodarka USA może sobie poradzić z wyższymi kosztami zbierania finansowania. FED jest jednak nie tylko bankiem centralnym Stanów Zjednoczonych. Jest również bankiem centralnym świata. Jego polityka prowadzi do umocnienia dolara. Słabsze euro, funt czy złoty przekładają się natomiast na wyższą inflację poza USA. Stany Zjednoczone eksportują więc w świat swoją inflację i przyczyniają się do wpychania innych gospodarek w recesję. Drożejący dolar może również podsycać kryzysy zadłużeniowe w krajach Trzeciego Świata. Sytuacja stała się więc podobna do tej z początku lat 80-tych, gdy szokowe podwyżki stóp w USA przeprowadzone przez FED kierowany przez Paula Volckera, mocno uderzyły w gospodarki państw rozwijających. Tym razem Amerykanie mogą też zrobić przykrą niespodziankę Europie.