Od kilku tygodni straszy się nas rosyjską inwazją na Ukrainę. Sytuacja rozkręca się z dnia na dzień, atmosfera strachu narasta, a media mają nowy temat w miejsce oklepanej już pandemii. Politycy robią groźne miny, wojskowi budzą się z letargu, a miejsce covidowych ekspertów przejmują przed kamerami telewizyjnymi „analitycy” spraw międzynarodowych. Zastanawiam się, ile w tym prawdziwej grozy, a ile medialnego widowiska?
Ostatnio świat obiegła wiadomość, że prezydent FR Władimir Putin chce zmienić rząd w Kijowie i zastąpić ukraińskich patriotów prorosyjskimi figurantami. Czy tak się robi zamachy stanu? Czy tak się obala rządy i instaluje marionetkowe gabinety polityczne? Czy jakikolwiek złodziej rozsyła po mediach społecznościowych zawiadomienie, że wkrótce napadnie na bank? Dziwna jest ta cała atmosfera. Znamienne, że to wszystko trwa od dnia, kiedy „nagle” i „niespodziewanie” |talibowie uderzyli na Kabul, zajmując go w zasadzie bez jednego strzału po dwóch dekadach wojny z najpotężniejszymi siłami koalicyjnymi w historii.
Kiedy ostatni amerykański żołnierz opuścił Kabul, a Afganistan wrócił w ręce fanatyków islamskich, z letargu obudził się Aleksander Łukaszenka. Wszyscy zinterpretowali prowokacje na granicy polsko-białoruskiej jako próbę destabilizacji w regionie i wtargnięcia Łukaszenki na salony polityczne Europy. W rzeczywistości chodziło o coś znacznie większego. Potwierdziły to niedawne „niespodziewane” rozruchy w Kazachstanie – kraju, w którym opozycja nie istnieje chyba nawet jako pojęcie językowe w słowniku. Ciekawą analizę sytuacji w tym kraju przedstawił na naszych łamach Grzegorz Hajdarowicz.
Wydarzeń w Kazachstanie nie można analizować w oderwaniu od prowokacji na pograniczu polsko-białoruskim, upadku „prozachodniego” rządu w Kabulu czy rosyjskich gróźb pod adresem Ukrainy. To wszystko łączy się razem, zlepione przez trudną do ogarnięcia sieć interesów finansowych włodarzy Kremla.
Po serii brutalnych doświadczeń historycznych Rosjanie nauczyli się jednego: nie wystarczy potęga militarna, żeby utrzymać imperialny charakter ich państwa. Upadek caratu i siedem dekad później bankructwo ZSRR ukazały, że Rosja bez ekspansywnego zaplecza finansowego i biznesowego nie może pełnić roli supermocarstwa światowego. Teatrem wojennym nie jest już tylko linia frontu wojskowego, ale przede wszystkim niezmierzona cyberprzestrzeń informatyczna i finansowa. Rosja dzieli świat na strefy swoich twardych i miękkich interesów. Podobnie czynią to Stany Zjednoczone. Byłe republiki sowieckie, choć ogłosiły niepodległość, są traktowane przez Kreml jako obszary politycznie i ekonomicznie zależne od Moskwy. Rosja nie chce już dychawicznej i dobrowolnej wspólnoty wzorowanej na brytyjskim Commonwealth, ale traktuje republiki postsowieckie jako rosyjskie dominium.
Z naszego punktu widzenia jest to ingerowanie w wolne wybory narodów, ale dla Kremla jest to naturalny porządek świata.
W rosyjskiej historii zachód jest kojarzony jedynie jako siła, która pragnie się wedrzeć na niezmierzone rosyjskie przestrzenie, aby wymazać endemiczną kulturę wyrosłą wraz z Wielkim Księstwem Moskiewskim. To właśnie miasto stołeczne położone nad rzeką o tej samej nazwie jest kwintesencją rosyjskiej duszy, ich duchowym i kulturowym epicentrum wszechświata, strażnicą rosyjskiego prawosławia roszczącego sobie prawa do wszelkiej zwierzchności nad kulturami i kościołami obrządków wschodnich, w tym także narodów bałkańskich. „Trzeci Rzym”, którego godłem jest dwugłowy bizantyjski orzeł nie może pozwolić, aby u boku Wszechrusi wyrósł inny, w gruncie rzeczy znacznie starszy ośrodek kultury prawosławnej. To nieważne, że Kijów był matecznikiem Rusi, dzisiaj Moskwa jest trzecim Rzymem. Czyż w podobny sposób nie myślą Amerykanie, którzy wzgórze, na którym wznosi się budynek Kongresu nazywają na wzór rzymski Kapitolem? A przecież z historycznego punktu widzenia Moskwa była w świecie prawosławnym jedynie prowincjonalnym nuworyszem, którego awans kulturowy i polityczny został okupiony niewyobrażalnym cierpieniem milionów ludzi.
Zbliżający się konflikt z Ukrainą, jeżeli w ogóle do niego dojdzie, będzie zatem ostatnią próbą restytucji moskiewskiej dominacji w Europie wschodniej. Bilans przewidywanych zysków i strat jest jednak dla Kremla miażdżąco niekorzystny. Taki arogancki pokaz siły i lekceważenia ukraińskich aspiracji niepodległościowych uczyni z Moskwy największego outsidera na planecie. Czy to naprawdę im się opłaca?
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.