W zasadzie bezludne przestrzenie, znane głównie z historii najazdów Mongołów, podbite przez Rosję dopiero w 1868 r., stanowiące część ZSRR, które w końcu uzyskały niepodległość w roku 1991. Wtedy pojawił się satrapa Nazarbajew, oczywiście były sekretarz komunistycznej partii, który jak okoliczni koledzy zechciał być bogaczem, właścicielem i tyranem.
Ten daleki kraj dwukrotnie pojawił się w moim życiu.
Po raz pierwszy w historii mojej rodziny, historii tragicznej zsyłki w czasie II wojny światowej. Do północnego Kazachstanu, który granicami swoimi sięga Syberii, zsyłano wtedy mieszkańców Polski i Czeczeni. Tam też trafiła moja babcia z wówczas dwumiesięczną moją matką i czteroletnim jej bratem. Mieli wiele szczęścia, że przeżyli i że po siedmiu latach udało im się wrócić do Polski. Jako dziecko słuchałem ich opowieści z przerażaniem i zainteresowaniem. Po latach jako przedsiębiorca ruszyłem w tamtą stronę, trochę kierowany chęcią poznania tamtych regionów, trochę chęcią zarobienia wielkich pieniędzy. Moja firma jakieś 20 lat temu zbudowała port naftowy na morzu Kaspijskim w mieście Aktau. Kraj ten trochę poznałem, wódki sporo wypiłem (innego wyjścia nie było), pieniędzy nie zarobiłem, straty były nawet akceptowalne, cieszyłem się, gdy mogłem stamtąd wyjechać z całym bagażem doświadczeń, ale bez większych komplikacji. Niektórzy poważni polscy przedsiębiorcy potracili tam wielkie majątki, majątki ich życia. Ja miałem sporo szczęścia.
Kazachstan to dziwny kraj: niby rządzą Kazachowie, niby kazachscy Rosjanie ich wspierają, posiada czwarte co do wielkości złoża ropy naftowej na świecie, a nawet stację kosmiczną. Powinno więc być dobrze. Powinno, ale nie jest.
To gigant wciśnięty pomiędzy Rosję i Chiny, bez własnego poważnego transportu ropy naftowej, bo prawie cała ropa idzie przez rurociąg w Machaczkale w Rosji (z mojego portu naftowego jakoś słabo korzystają), gdzie nie wiadomo, kto o czym decyduje, a służby specjalne są wszędzie.
Nagle w styczniu świat obiega informacja, że przez ten kraj przechodzą gwałtowne demonstracje, że ludzie protestują, bo gaz podrożał. Jacy ludzie? Skąd oni się wzięli? Protestują w mroźnym styczniu? Kto jest ich przywódcą? Co się dzieje z wszystko kontrolującymi służbami? Wszystko pachnie sporą prowokacją. Potem pojawiają się niezawodne wojska rosyjskie, aby pilnować porządku. Zaczynają się aresztowania, a ponad 80-letni satrapa zostaje jeszcze bardziej odsunięty od władzy. Nikt nic nie wie, padają kolejne liczby zabitych (dokładna nie jest znana), oglądamy zdjęcia popalonych budynków – to wszystko każe się zastanawiać, czy to wydarzyło się naprawdę? Czy może to przykrywka przed wejściem Rosjan na Ukrainę?
Jak zawsze „nikt nic nie wie”, rosyjskie służby specjalne zacierają ręce – kolejna operacja jest udana. Pusta ziemia, mało ludzi, wiele problemów, dziwny świat. Lepiej tam być turystą niż zesłańcem czy inwestorem, lepiej, jeżeli ma się wykupiony bilet powrotny – zawsze będzie można odetchnąć po wylądowaniu w domu i powspominać ten intensywny, ale rzadko udany wyjazd do tego dzikiego, dziwnego i wielgachnego kraju, jakże dalekiego od standardów Europy.