20 lat obecności wojsk amerykańskich i ich sojuszników w Afganistanie kosztowało bilion dolarów, życie 2305 żołnierzy amerykańskich, 3502 żołnierzy Koalicji, w tym 45 polskich żołnierzy i przynajmniej 71 tysięcy afgańskich cywili.
W październiku 2001 roku wielu ekspertów ostrzegało, że inwazja na Afganistan w celach humanitarnych nie ma żadnego sensu. Ostrzegali o tym także Rosjanie, którzy doskonale wiedzieli czym była wojna w tym kraju. Amerykanie, jak zwykle przekonani o swojej sile i o tym, że niosą wolność, po kilku latach obecności w Afganistanie uświadomili sobie, że tego kraju nie da się przeobrazić w demokrację w zachodnim stylu. Zamieszkujące Afganistan klany pasztuńskie, tadżyckie i uzbeckie, wraz z innymi mniejszościami plemiennymi mają po prostu zupełnie inną mentalność. Wszelka próba przeszczepienia wartości zachodnich jest z miejsca odrzucana.
Zeszłotygodniowa ofensywa talibów kierujących swoje oddziały na Kabul przypominała niemiecki blitzkrieg w 1940 roku na północną Francję, a ucieczka resztek Amerykanów i wojsk koalicji – Dunkierkę.
Z formalnego punktu widzenia Ameryka i jej koalicjanci przegrali wojnę w Afganistanie. Ale czy w ogóle kiedykolwiek chodziło o to, żeby ją wygrać? Czy komukolwiek zależało na zwycięstwie? Czy taki był cel tej wojny? Trzeba sobie brutalnie i wprost powiedzieć - a takie jest właśnie zadanie naszego portalu - że przez dwie dekady ta wojna była „znakomitym” poligonem doświadczalnym dla sił zbrojnych NATO. Eksperymentowano z nową bronią, sprawdzano nowe rozwiązania taktyczne, szkolono żołnierzy, eksperymentowano z logistyką. Tej wojnie zawdzięczamy na przykład wiele nowoczesnych technik chirurgicznych, które wypróbowano w warunkach bojowych. Tej wojnie zawdzięczamy nowe technologie informatyczne i komunikacyjne, nowe zdolności rakietowe, eksperymenty z zastosowanie dronów i komunikacji satelitarnej itp.
Siły koalicyjne stacjonujące w Afganistanie posiadały sprzęt pozwalający na błyskawiczną eliminację wroga. Tak się jednak nie stało. Zawsze jakieś regiony były zajęte przez talibów. Dlaczego? Ponieważ czasami nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale ciągle go gonić. Na tym polegał ten 20-letni eksperyment.
Kogo tak naprawdę interesuje w Waszyngtonie, Londynie, Berlinie czy nawet w Warszawie co dalej będzie z Afganistanem. Może stanie się emiratem islamskim, a może teokracją na wzór irański? Kogo to już obchodzi na zachodzie? Przez 20 lat próbowano zmienić afgańską mentalność. Efektem tych naiwnych prób było jedynie umacnianie się klanów, które przez Rosję i inne kanały Europy południowo-wschodniej szmuglowały do Europy opium i inne substancje narkotyczne. Już w 2005 roku, w czasach prezydentury tak oklaskiwanego na świecie Hamida Karzaja, połowa afgańskiego produktu krajowego brutto, czyli około 2,7 miliarda dolarów pochodziła z nielegalnej uprawy maku.
Statystyki Biura ds. Narkotyków i Przestępczości ONZ (UNDOC) wskazywały, że w Afganistanie produkowano 87% światowej produkcji opium. Tylko w 2004 roku produkcja opium osiągnęła 4,2 tysiąca ton. Co ciekawe, za rządów talibów w 2001 roku wyprodukowano zaledwie 185 ton tego narkotyku. Dlaczego? Ponieważ talibowie uważali produkcję narkotyków za naruszenie zakazów koranicznych. Jak nikt inny rozprawiali się z nielegalnymi hodowlami i siatkami szmuglerskimi.
Amerykańska interwencja otworzyła narkotykowym bossom pasztuńskim bajeczne możliwości produkcji i obrotu opium. Starszyzna opiumowych klanów taplała się w gotówce. Niejeden Amerykanin i Europejczyk wracał do domu z Afganistanu silnie uzależniony od ciężkich narkotyków.
Trudno się zatem dziwić, że nikt na świecie nie pali się teraz, żeby ratować Afgańczyków przed talibami. Pośpieszna ewakuacja dyplomatów z Kabulu – jak prasa nazywa paniczną ucieczkę wszystkich obcokrajowców z afgańskiej stolicy – kończy dwie dekady istnienia poligonu w górach Hindukuszu i na Wyżynie Hadżarat.
Byli tam już Macedończycy, Mongołowie, Turcy, Anglicy, Rosjanie i Amerykanie z koalicjantami. Wszyscy przegrali i odeszli z niczym. Czy ktoś jeszcze chce tam jechać na wojnę? (PŁ)