Afganistan

Powtórka Wietnamu

Joe Biden przejdzie do historii jako ten prezydent, który doprowadził do drugiej w historii przegranej wojny Stanów Zjednoczonych. Pierwszą była zakończona paniczną ucieczką amerykańskich żołnierzy, trwająca od 1 listopada 1955 do 30 kwietnia 1975 roku wojna wietnamska.

(PŁ)
Foto: Kashamalasha/Dreamstime.com

20 lat obecności wojsk amerykańskich i ich sojuszników w Afganistanie kosztowało bilion dolarów, życie 2305 żołnierzy amerykańskich, 3502 żołnierzy Koalicji, w tym 45 polskich żołnierzy i przynajmniej 71 tysięcy afgańskich cywili.

W październiku 2001 roku wielu ekspertów ostrzegało, że inwazja na Afganistan w celach humanitarnych nie ma żadnego sensu. Ostrzegali o tym także Rosjanie, którzy doskonale wiedzieli czym była wojna w tym kraju. Amerykanie, jak zwykle przekonani o swojej sile i o tym, że niosą wolność, po kilku latach obecności w Afganistanie uświadomili sobie, że tego kraju nie da się przeobrazić w demokrację w zachodnim stylu. Zamieszkujące Afganistan klany pasztuńskie, tadżyckie i uzbeckie, wraz z innymi mniejszościami plemiennymi mają po prostu zupełnie inną mentalność. Wszelka próba przeszczepienia wartości zachodnich jest z miejsca odrzucana.

Zeszłotygodniowa ofensywa talibów kierujących swoje oddziały na Kabul przypominała niemiecki blitzkrieg w 1940 roku na północną Francję, a ucieczka resztek Amerykanów i wojsk koalicji – Dunkierkę.

Z formalnego punktu widzenia Ameryka i jej koalicjanci przegrali wojnę w Afganistanie. Ale czy w ogóle kiedykolwiek chodziło o to, żeby ją wygrać? Czy komukolwiek zależało na zwycięstwie? Czy taki był cel tej wojny? Trzeba sobie brutalnie i wprost powiedzieć - a takie jest właśnie zadanie naszego portalu - że przez dwie dekady ta wojna była „znakomitym” poligonem doświadczalnym dla sił zbrojnych NATO. Eksperymentowano z nową bronią, sprawdzano nowe rozwiązania taktyczne, szkolono żołnierzy, eksperymentowano z logistyką. Tej wojnie zawdzięczamy na przykład wiele nowoczesnych technik chirurgicznych, które wypróbowano w warunkach bojowych. Tej wojnie zawdzięczamy nowe technologie informatyczne i komunikacyjne, nowe zdolności rakietowe, eksperymenty z zastosowanie dronów i komunikacji satelitarnej itp.

Siły koalicyjne stacjonujące w Afganistanie posiadały sprzęt pozwalający na błyskawiczną eliminację wroga. Tak się jednak nie stało. Zawsze jakieś regiony były zajęte przez talibów. Dlaczego? Ponieważ czasami nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale ciągle go gonić. Na tym polegał ten 20-letni eksperyment.

Kogo tak naprawdę interesuje w Waszyngtonie, Londynie, Berlinie czy nawet w Warszawie co dalej będzie z Afganistanem. Może stanie się emiratem islamskim, a może teokracją na wzór irański? Kogo to już obchodzi na zachodzie? Przez 20 lat próbowano zmienić afgańską mentalność. Efektem tych naiwnych prób było jedynie umacnianie się klanów, które przez Rosję i inne kanały Europy południowo-wschodniej szmuglowały do Europy opium i inne substancje narkotyczne. Już w 2005 roku, w czasach prezydentury tak oklaskiwanego na świecie Hamida Karzaja, połowa afgańskiego produktu krajowego brutto, czyli około 2,7 miliarda dolarów pochodziła z nielegalnej uprawy maku.

Statystyki Biura ds. Narkotyków i Przestępczości ONZ (UNDOC) wskazywały, że w Afganistanie produkowano 87% światowej produkcji opium. Tylko w 2004 roku produkcja opium osiągnęła 4,2 tysiąca ton. Co ciekawe, za rządów talibów w 2001 roku wyprodukowano zaledwie 185 ton tego narkotyku. Dlaczego? Ponieważ talibowie uważali produkcję narkotyków za naruszenie zakazów koranicznych. Jak nikt inny rozprawiali się z nielegalnymi hodowlami i siatkami szmuglerskimi.

Amerykańska interwencja otworzyła narkotykowym bossom pasztuńskim bajeczne możliwości produkcji i obrotu opium. Starszyzna opiumowych klanów taplała się w gotówce. Niejeden Amerykanin i Europejczyk wracał do domu z Afganistanu silnie uzależniony od ciężkich narkotyków.

Trudno się zatem dziwić, że nikt na świecie nie pali się teraz, żeby ratować Afgańczyków przed talibami. Pośpieszna ewakuacja dyplomatów z Kabulu – jak prasa nazywa paniczną ucieczkę wszystkich obcokrajowców z afgańskiej stolicy – kończy dwie dekady istnienia poligonu w górach Hindukuszu i na Wyżynie Hadżarat.

Byli tam już Macedończycy, Mongołowie, Turcy, Anglicy, Rosjanie i Amerykanie z koalicjantami. Wszyscy przegrali i odeszli z niczym. Czy ktoś jeszcze chce tam jechać na wojnę? (PŁ)



Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę