Atak na Izrael

Palestyńskie państwo – jedyna opcja na bliskowschodnią beczkę prochu

Dwa tygodnie po bestialskim mordzie Hamasu na mieszkańcach Izraela jego rząd dyszy żądzą zemsty. Lada dzień zamierza wjechać z czołgami do palestyńskiej strefy Gazy. „Hamas zniknie”, zarzeka się minister obrony Izraela Yoav Gallant. Więcej niż wątpliwe. Na pewno jednak poleje się wtedy krew, w tym także izraelskich żołnierzy. I to w ilościach przemysłowych. Gallant przemilcza natomiast, że nierozwiązany konflikt palestyńsko-izraelski na nowo podpali bliskowschodnią beczkę prochu. Czyżby nie było szans, by zatrzymać zdeterminowanego Merlina?

Prof. Arkadiusz Stempin
Icchak Rabin. Foto: Yaakov Saar , CC BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons

Zwołany przez Egipt szczyt pokojowy w Kairze, bez Izraela i USA, zakończył się fiaskiem. Nieco wcześniej prezydent USA Joe Biden z niczym wrócił z Tel Awiwu. Bliski Wschód stoi na rozdrożu. Albo podąży tropem podpalanego lontu, albo znajdzie wreszcie ostateczne polityczne rozwiązanie konfliktu. Ale czy w zgliszczach kibuców puszczonych z dymem dwa tygodnie temu przez Hamas można znaleźć ofertę pokoju?

Na pewno należy rozróżnić między celami na krótki i dłuższy dystans. W pierwszym przypadku trzeba zapobiec wybuchowi pożaru w całym regionie. Największe niebezpieczeństwo polega na otwarciu drugiego frontu, izraelsko-libańskiego. Tu za sznurki pociąga Iran. Sprzymierzone z nim libańskie bojówki szyickiego Hezbollahu, które od dawna zwalczają Izrael, są znacznie lepiej uzbrojone od palestyńskiego Hamasu. Na obecną chwilę trudno określić cele Teheranu. Choć można zaryzykować twierdzenie, że żadnemu z państw regionu, także Iranowi, nie zależy na wybuchu pożaru. Jeśli miałoby być inaczej, to napaść Hamasu ze Strefy Gazy na Izrael sprzed dwóch tygodni skoordynowałby Iran z palestyńskim atakiem z Zachodniego Brzegu Jordanu oraz z agresją libańskiego Hesbollahu na północną część kraju. Do czego jednak nie doszło.

Nadzieję na deeskalację konfliktu dają też porozumienia Izraela z krajami arabskimi: najpierw okrzyknięte „Porozumieniem Abrahama” ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, a potem kolejno: z Bahrajnem, Marokiem i Sudanem. W przypadku najważniejszego z nich, „Porozumienia Abrahama”, nie bez znaczenia pozostaje także interferencja interesów ekonomicznych, bezpieczeństwa i utworzenia wspólnego frontu przeciwko Iranowi, który najchętniej dyktowałby warunki całemu regionowi. Piętą achillesową aliansów Izraela z krajami arabskimi jest nieobecność kwestii palestyńskiej, czyli omijanie szerokim łukiem utworzenia suwerennego państwa, które zastąpiłoby rachityczny twór przejściowy, jakim jest Autonomia Palestyńska. Do niedawna odrzucanie przez Izrael postulatu utworzenia palestyńskiego państwa skutecznie blokowało jakiekolwiek układy bilateralne z państwami arabskimi – adwokatami palestyńskiej sprawy. „Porozumienie Abrahama” kwestię palestyńską zepchnęło na margines. Tak jak projektowane porozumienie z głównym graczem regionu Arabią Saudyjską. Najważniejszy motyw w splocie imponderabiliów dla brutalnej napaści Hamasu sprzed dwóch tygodni. Jeśli Izrael i Arabia Saudyjska miałyby nadal tkać nić porozumienia, to już tylko przy uwzględnieniu kwestii palestyńskiej.

Na krótki dystans deeskalacja konfliktu wymaga uwolnienia uprowadzonych przez Hamas izraelskich zakładników. Rozmowy za kulisami, w cichości dyplomatycznych gabinetów, toczą się na wysokich obrotach. M.in. lider Żydowskiego Kongresu o mediację zwrócił się osobiście do papieża Franciszka. W wir negocjacji, także o ochronę Palestyńczyków ze strefy Gazy, rzucił się przede wszystkim sekretarz stanu USA Antony Blinken. Warunkiem powodzenia dyplomatycznych manewrów pozostaje dochowanie przez Izrael międzynarodowych konwencji humanitarnych. W przeciwnym razie Izrael stanie oko w oko z furią arabskiej ulicy i wrogością rządzących w krajach arabskich. Przedsmakiem tego scenariusza były eksplozje w szpitalu w strefie Gazy, choć do dziś nie wiadomo, kto ponosi odium odpowiedzialności za wybuchy i śmierć pacjentów i personelu.

Na dłuższy dystans konflikt rozwiąże jedynie formuła koegzystencji dwóch państw, izraelskiego i palestyńskiego. Alternatywa w postaci jednego państwa izraelskiego dla obydwu nacji jest fantasmagorią. Po zamachu na premiera Izaaka Rabina (1995), następca Benjamin Netanjahu zrobił wszystko, by ideę dwupaństwowości złożyć do grobu. Podkręcił politykę osadniczą na Zachodnim Brzegu Jordanu i we wschodniej Jerozolimie. Liczba osadników wzrosła do 700 000, podobnie jak prezencja izraelskich żołnierzy i liczba lokalnych zatargów między osadnikami a ludnością palestyńską. Zasadniczo, obydwa nacjonalizmy, izraelski i palestyński, są zbyt witalne, by ułożyć się w jednym, niewielkim terytorialnie państwie izraelskim. Wiadomo natomiast, choćby z doświadczeń polsko-niemieckich, że wyplenienie nienawiści z głów palestyńskich i izraelskich wymagać będzie pracy pokoleń.

W Izraelu pomóc w przedsięwzięciach pokojowych na krótki i długi dystans może pamięć generacyjna o wojnie Jom Kipur (1973). Tak jak obecna napaść Hamasu, atak sprzed 50 lat nadszedł niespodziewanie i nim został zamieniony w zwycięstwo militarne, wywołał narodową traumę. Jak dziś los zabitych i uprowadzonych przez Hamas rodaków. W końcu napaść sprzed dwóch tygodni z liczbą 1300 bestialsko zamordowanych ofiar, w dodatku dokonana na izraelskiej ziemi, jest największym upływem żydowskiej krwi od Holocaustu, kiedy kominy w obozach koncentracyjnych przestały kopcić pełną parą.

Palestyńczycy i Izraelczycy są skazani na pokojową koegzystencję – w dwóch oddzielnych państwach.


Przeczytaj też:

Ultraprawicowy dryf Izraela

Izrael jest jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie z wolnymi wyborami i nieskrępowanymi mediami. Demonstrujący od 11 tygodni na ulicach mieszkańcy kraju obawiają się jednak, że reforma systemu prawnego podmyje państwo prawa. I mają rację.

Eskalacja na Bliskim Wschodzie

Po ataku Hamasu na Izrael geopolityczny porządek na świecie destabilizuje się jeszcze bardziej.

Gigantyczna kompromitacja Izraela

Zajęcie przez Hamas terenów graniczących ze Strefą Gazy zburzyło mit o militarnej kompetencji armii izraelskiej, podobnie jak wojna na Ukrainie obaliła mit o mocarstwowości Rosji.

Wszyscy przegrają tę wojnę

Z czysto logicznego i militarnego punktu widzenia Palestyńczycy porwali się na czysto samobójczą wojnę. Ale za krwawym polowaniem na Izraelczyków oraz zapewne długą i nieprzebierającą w środkach odpowiedzią władz w Jerozolimie stoi raczej inna kalkulacja.

W muzeum Hezbollahu

Szyicka organizacja terrorystyczna (a zarazem partia polityczna) z Libanu ma w miejscowości Mleeta swoje własne muzeum. Odwiedziłem je w 2019 roku.

Arabski Oskar Schindler

Izrael ponownie stoi w ogniu. Światowi żydowskiemu oraz arabskiemu nigdy nie było ze sobą po drodze i wygląda niestety na to, że ten katastrofalny kierunek może zmienić tylko dobra wola jednostek. Z kart historii znamy personalia poszczególnych Żydów oraz Arabów...

Izraelski plan Teodora Herzla

Przed 75 laty Dawid Ben Gurion wygłosił deklarację niepodległości Izraela. Ale nie wcielił w życie planu Herzla.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę