Szyicka organizacja terrorystyczna (a zarazem partia polityczna) z Libanu ma w miejscowości Mleeta swoje własne muzeum. Odwiedziłem je w 2019 roku.
Wynajęty przeze mnie kierowca był lekko zszokowany, że chcę jechać do Mleety. Był chrześcijaninem i zarazem weteranem wojny domowej z lat 1975–1990. Nie przepadał więc za „Partią Boga”, widząc w niej przede wszystkim syryjsko-irańską agenturę i jedną z przeszkód dla stabilności w Libanie. – Czujesz ten smród? To oznaka, że jesteśmy już na terenach szyickich – rzucił, gdy przejeżdżaliśmy zamieszkane przez szyitów południowe przedmieścia Bejrutu, wyraźnie biedniejsze od dzielnic chrześcijańskich czy sunnickich.
Na wiejskich terenach południowego Libanu billboardy z Hassanem Nasrallahem, szefem Hezbollahu, są wszechobecne. Co prawda przewodniczący „Partii Boga” od lat nie pokazuje się publicznie (ukrywa się gdzieś w bunkrze), ale cały czas uśmiecha się do nas z przydrożnych wizerunków. Czasem towarzyszą mu tam „męczennicy” – zabici dowódcy i działacze Hezbollahu.
– Czy ten koleś w czapce to Imad Mugniyeh? – pytam się kierowcy, wskazując na jeden z billboardów.
– Ten gruby? Tak, to Mugniyeh. Tylko uważaj z robieniem zdjęć, bo ktoś może obserwować.
Mówimy o terrorystycznej supergwieździe z lat 80. i 90., sprawcy m.in. zamachu na koszary marines w Bejrucie w 1982 r., zabitym przez izraelski wywiad w Damaszku w 2008 r.
Przejeżdżamy poprzez szyickie, górskie wioski. Droga jest kręta, ale stosunkowo nowa i będąca w dobrym stanie. Muzeum w Mleecie znajduje się na szczycie góry. Z zewnątrz widać, że zajmuje ono kawał terenu i jest wciąż rozbudowywane. Nie za bardzo wiadomo, skąd Hezbollah bierze pieniądze na ten projekt, ale nie jest tajemnicą, że „Partia Boga” dostaje od lat fundusze z Iranu. Ciekawe, czy irańscy podatnicy są świadomi, że współfinansują tego typu ekstrawagancje?
Mój kierowca zostaje na wielkim parkingu, bo nie ma ochoty bliżej zaznajamiać się z ludźmi Nasrallaha. Przy bramie stoją uzbrojeni strażnicy, ale oczywiście nie robią żadnych problemów. Za bramą zostaję powitany przez młodego wolontariusza, który wręcza mi ulotkę i udziela podstawowych informacji dotyczących tego miejsca. Pyta, skąd jestem. Pozytywnie reaguje na słowo „Polska”, choć pewnie nie orientuje się w zawiłych relacjach mojego kraju z Izraelem.
Widzę przed sobą nowoczesny kompleks muzealny, który mógłbym porównać do Muzeum Polin. Z tą różnicą, że stanowi kilka sporych budynków, w których pobliżu wygospodarowano miejsce na pomniki, instalacje artystyczne, wystawę sprzętu wojskowego i centralny placyk z fontanną. Zwiedzanie zaczyna się od obejrzenia filmu wprowadzającego. Propaganda, ale bardzo dobrze zrobiona. Archiwalne zdjęcia filmowe z wojen toczonych od 1948 r. są umiejętnie, dynamicznie zmontowane i robią naprawdę niezłe wrażenie. Film ma za zadanie pokazać, że Hezbollah to siła, która jako pierwsza zadała strategiczną klęskę Izraelowi i że jest gotowa to zrobić jeszcze raz. Widzimy w nim przewodniczącego Nasrallaha grożącego, że „jeśli Izrael zbombarduje lotnisko im. męczennika Rafika Harririego w Bejrucie, to my zbombardujemy lotnisko im. Ben Guriona”. Interesujące jest to, że nazywa Harririego „męczennikiem”. Zwłaszcza że Hezbollah jest obwiniany o to, że na zlecenie syryjskich tajnych służb wysadził tego premiera w powietrze wraz z całym jego konwojem i kawałem ulicy.
Po obejrzeniu „edukacyjnego” filmu zwiedzający kierującą się do ekspozycji koncentrującej się na izraelskich porażkach militarnych w walce z Hezbollahem. Można tam obejrzeć broń i sprzęt zdobyte na pechowych żołnierzach Izraela, poczytać opisy zwycięskich potyczek i cytaty z izraelskich polityków i generałów, w których przyznają oni, że sromotnie przegrali, a ich libańska strategia była głupia. – Po raz pierwszy w naszej historii przygotowujemy się do wycofania izraelskiej armii w sposób, który wrogowie, jak i sojusznicy interpretują jako bezwarunkowy – to cytat z gen. Ariela Sharona z 1985 r. – Było dla mnie jasne, że Hezbollah jest fenomenem, który nie może zostać wyeliminowany za pomocą operacji wojskowej. Było dla mnie również jasnym, że nie ma rozstrzygającego militarnego rozwiązania dla problemu arsenału rakietowego Hezbollahu. Wspierałem więc działania polityczne, których skutkiem byłoby rozbrojenie Hezbollahu, które byłoby produktem wewnątrzlibańskiego procesu politycznego – mówił z kolei w 2006 r. gen. Moshe Yaalon, były izraelski szef sztabu generalnego. Gdy wczytuję się w te cytaty, słyszę, jak niedaleko mnie wolontariusz, który witał mnie przy bramie, oprowadza parę zachodnich turystów po ekspozycji. – Wyobraźcie sobie, że np. Hitler podbija Francję i dokonuje rzezi Francuzów, a Francuzi, którzy ją przeżyli, uciekają na Bliski Wschód lub do Afryki i mordują tubylców, by zdobyć tam ziemię pod budowę Nowej Francji. Czy coś takiego byłoby właściwe? To właśnie zrobili Żydzi po Holokauście! – pełen pasji stara się przekazać im swoją narrację, a oni mu potakują.
Na zewnątrz zwraca uwagę ogromna instalacja artystyczna, do której stworzenia wykorzystano zniszczony izraelski sprzęt wojskowy. Jest tam czołg z fantazyjnie zakręconą lufą i czołg złapany w stalową pajęczynę, są wybebeszone transportery, przewrócone działa i szczątki śmigłowców. W Europie ten pomnik zbierałby bardzo pozytywne recenzje krytyków sztuki, którzy uznaliby go za wielki symbol bezsensu wojny. Tutaj jest raczej wyrazem triumfu nad „znienawidzonymi syjonistami”. Arabska rodzinka wlazła na wystającą z betonu wieżyczkę izraelskiego czołgu. – Mister! Mister! – radośnie zapraszają mnie do wspólnej fotki.
Po obejrzeniu tego pomnika można się przespacerować „ścieżką historyczną” poprzez lasek na zboczu góry. Co jakiś czas można się tam natknąć na odtworzone transzeje, bunkry czy stanowiska rakietowe. Jest tam odtworzone m.in. wnętrze wielkiego bunkra z lat 80. Z punktu obserwacyjnego widać spory szmat południowego Libanu. W oddali można zobaczyć Morze Śródziemne. Zastanawiam się, czy widać stąd izraelską Galileę. To strategiczne miejsce, które w trakcie wojny z Izraelem stanowiło kluczowy punkt w linii oporu Hezbollahu. Izraelczykom nie udało się zdobyć tej góry. Przewodniczący Nasrallah, gdy wspinał się po szczeblach kariery w organizacji, odwiedzał tutaj „męczenników” i udzielał im „wsparcia duchowego”.
Wracając do głównego kompleksu muzealnego, mijamy wystawę broni. Są sowieckie wyrzutnie rakietowe Grad („wnuki” Katiusz), są nowsze irańskie rakiety, ale można też zobaczyć również współczesne drony. To niewątpliwie gratka dla każdego miłośnika militariów. Fotografując to wszystko, czuje się trochę jak szpieg, ale przecież nie ma tutaj nic tajnego. Ten sprzęt został wystawiony po to, by wszyscy go widzieli i mieli świadomość siły Hezbollahu. Kawałek dalej, na schodach prowadzących do Pomnika Męczenników robi sobie zbiorową fotkę wycieczka libańskich… bikerów. Motocykliści w kurtkach z emblematami w stylu „Sons of Anarchy”. Razem ze swoimi dziewczynami. Bynajmniej nienoszącymi hidżabów. Dla nich to muzeum jest być może podobną militarno-turystyczną atrakcją jak dla mnie. A może jednak w jakimś stopniu czują oni dumę z tego, że Hezbollah pokonał w tej okolicy Izrael? Narracja w tym muzeum jest bowiem skonstruowana tak umiejętnie, że po wizycie w nim każdy może nieco zmienić postrzeganie „Partii Boga”. Może nadal nie będzie jej lubił, ale będzie czuł przed nią respekt.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.