Hitem pośród seriali miał być „The Idol”, gdzie rolę menedżera gra The Weeknd. Na razie jest seria informacji podgrzewających skandal związany z fragmentami o ofiarach pedofilii, konsultantkach scen intymnych oraz utraty syna przez Roberta Planta.
Zdaję sobie sprawę, że każda próba napisania w formie ostrzeżenia o czymś, o czym może trzeba milczeć – czy są wciąż takie sytuacje? – jest wpisywaniem się w machinę promocyjną produkcji, której samemu nie chce się oglądać. Bynajmniej nie dlatego, że jest jakąś szmirą, czy nie mówi nam nic o współczesnym świecie. Pewnie współczesny świat jest gorszy, co widzimy w Ukrainie, w świecie sztuki nie powinno zaś być cenzury, tylko trwać ożywiona dyskusja. A jednak czasami mówimy: nie chce mi się z tobą gadać, gdy ktoś przekroczy granicę lub nas zrani. Potrzebujemy po prostu czasu. Lub nie chcemy kogoś więcej znać.
Czy tak jest z serialem „The Idol”, który za jakiś czas zostanie być może okrzyknięty „przełomowym dziełem sztuki”, „przesuwającym granicę w debacie o dobru i złu” w życiu oraz, nomen omen, sztuce, choć przecież to nie jest „Faust”, nawet jeśli do tego jakoś aspiruje w świecie seriali?
Z pewnością można mówić, że „The Idol” kanibalizuje pastiszowo-parodystyczne formy znane z filmów Davida Lyncha i Quentina Tarantino. Pamiętacie? Oni też nas kiedyś szokowali w pokazywaniu psychopatów, szaleńców, rzezimieszków, gangsterów. Może podobnie jest z „The Idol”, który również pokazuje szaleńców ze świata show-biznesu, opętanych depresją, chęcią sławy, zaś najbardziej kochających seks i mocne doznania. Tak bardzo, że symbolicznie w pierwszym odcinku odsyłają do łazienki konsultantkę od scen intymnych, która ma w duchu #metoo strzec komfortu aktorów na planie w czasie scen erotycznych.
Oczywiście, to symbol złamania politycznej poprawności – powie każdy i spyta: po co brnąć w rozmowę z prowokatorami, którzy tylko na to czekają, byśmy się „wkręcili” w jeden z podrzuconych tematów i klikali w sieci, na FB, wyrażali opinię, oburzali się, zaś producenci będą liczyć odtworzenia serialu w portalu HBO, co jest bardzo dobrze przygotowaną marketingową akcją.
Tak: czasy, kiedy oburzano się na źle rozumiane słowa Lennona, że The Beatles stali się popularniejsi od Jezusa, dawno minęły i w serialu, który pewnie ogląda młodzież (ale ze mnie dziaders) żarciki, że komuś z tyłka leci więcej krwi niż z odbytu dziecięcych ofiar pewnego sławnego pedofila – powinny być wypowiedziane nie zza parkanu w Beverly Hills tylko prosto w twarz dzieci-ofiar i ich bliskich. Wtedy można byłoby mówić o odwadze prowokatorów, którzy oczywiście tylko portretują cyników z show-bizu, sami zaś na pokazywaniu ich nie zarabiają ani cencika, ponieważ cały dochód przekazują na ofiary przemocy itd. itp.
W tytule pojawił się Robert Plant i ciekaw jestem, co by on powiedział, gdyby usłyszał – oczywiście wyrwane z kontekstu – zdanie o tym, że świat żałowałby, gdyby wokalista Led Zeppelin nie skomponował „All Of My Love”, piosenki dedykowanej zmarłemu synkowi.
Oczywiście trzeba być rodzicem, który stracił dziecko, by w pełni rozumieć skalę dramatu i swojej bezsilności, a jednak producenci pozwolili sobie na wspomniane zdanie, tak jakby śmierć dziecka mogła być odkupiona przez najpiękniejszą żałobną piosenkę.
Przypomnijmy: w 1977 r., przebywając w Ameryce, z dala od domu w Anglii, Plant otrzymał telefon od przerażonej żony z prośbą, żeby wracał do ciężko chorego, a być może nawet umierającego syna.
Kolejna informacja mówiła już o śmierci dziecka. Plant mógł tylko wrócić na pogrzeb, targały nim wyrzuty sumienia, że nie było go z żoną w najtrudniejszych chwilach. Potem Plant wycofał się z zespołu. Nie myślał o muzyce, chciał być z rodziną. Idea bycia w zespole runęła, gdy Jimmy Page i John Paul Jones nie przyjechali na pogrzeb, zaś jedyny obecny okazujący współczucie, czyli John Bonham, wkrótce tragicznie umarł.
Dla bohatera w „The Idol” ważniejsze jest jednak powiedzieć: świat by żałował, gdy piosenka nie powstała, bo „All Of My Love” rzekomo wielu ludziom pomogła, a nawet ich uratowała. A co, to dziecko Planta to jakiś Jezus, zaś Plant ma być Abrahamem, który składa syna na stosie ofiarnym?
Cóż, zamiast „The Idol” może lepszy byłby tytuł: „The Idiot”?
My zaś będziemy idiotami, oglądając idiotów. Lepiej przypomnieć, co powiedział Plant: „W 1977 roku, kiedy straciłem syna, muzyka straciła dla mnie znaczenie”. Hej, rozumiecie to?
A może raczej: czy jesteście w stanie to zrozumieć? Pewnie nie, bo w sieci już można przeczytać, że film jest hołdem dla Roberta Planta. Dziwnie przekręcają kota ogonem agencje PR. Może boją się, że Plant się wkurwi.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.