Piosenka, której tytułu nie będę podawał, żeby nie reklamować podróbki, wywołała wielkie zainteresowanie najpierw fanów, a gdy fanów zainteresowała w znaczący sposób – ostatecznie zareagowali też wydawcy oraz sami artyści.
Drake na Instagramie napisał o ostatniej kropli cierpliwości, która przelała czarę jego goryczy, zaś Universal Music Group, największy globalny wydawca zwrócił się z prośbą do wszystkich dystrybutorów fałszywki nie tylko o usunięcie jej ze swojej cyberprzestrzeni, ale także o jasną deklarację, po której stronie, m.in. Spotify czy YouTube, stoją w rozpoczynającej się właśnie na wielką skalę wojnie z produkcjami muzycznymi, za którymi stoi Artificial Intelligence.
Najwięksi gracze streamingu oraz sieci zachowali się lojalnie wobec artystów i wydawców, usuwając trefne nagrania, gdy poziom odtworzeń zaczął niepokojąco rosnąć na poziomie kilkuset tysięcy w tak zwanych autoryzowanych serwisach. Łatwo sobie wyobrazić, co dzieje się poza nimi, gdzie większość fanów – z tak zwanej zwykłej ciekawości – zechciało się zapoznać z tym, co dziś jest największą sensacją, ale też zagrożeniem dla artystów i fonografii.
Rzecz w tym, że sprawa ma nie tylko drugie, ale i trzecie dno, a to też nie wszystko. Trzeba pamiętać, że wszyscy nobliwi dziś partnerzy światowego show-biznesu sami zaczynali jako piraci, którzy, zanim zaczęli płacić wydawcom i artystom, dorobili się na dystrybucji nagrań bez odpowiednich umów, korzystając z rewolucji cyfrowej oraz braku odpowiednich rozwiązań prawnych. Teraz ci, których początek i wzrost jest również efektem nieregulowanej działalności – muszą wystąpić przeciwko nowym generacjom, odkrywającym nowe metody zarobkowania lub też bawiącychm się AI „just for fun”.
Nie chcąc przypisywać nikomu złych intencji, łatwo wskazać źródło, z którego bije „fake music”. Oczywiście to Tik-Tok, nad którym mało kto ma dziś kontrolę, poza tymi, którzy łowią dane o przyszłych liderach globalnej społeczności na zasadzie klasycznej inwigilacji.
Ci młodzi ludzie nie mają jednak o tym zielonego pojęcia, są bowiem na etapie zabawy typowej dla nastolatków. Rzecz jest więc w świadomości, a nie w zakazach. Jeśli młode pokolenie uzna, że fejkowanie muzyki wielkich gwiazd jest OK, zakazy największych autorytetów nic nie dadzą. A jeśli dadzą – to za jakiś czas, kiedy może być już za późno.
Jedyną nadzieją, jaką mogą mieć fejkowani przez sztuczną inteligencję artyści, jest to, że większość fanów będzie wobec nich jednak lojalna. Problem w tym, że lojalność dotyczy ludzi, którzy sami zaczynali „komponować” swoją muzykę, delikatnie mówiąc, podbierając fragmenty nagrań znanym już artystom. Puff Daddy zrobił majątek, wegetując na piosence The Police, za co później słono płacił. Ale już z pieniędzy zarobionych na dwuznacznym procederze.
Największy problem może być z The Weeknd. Przecież niektórzy uważają go za podróbkę Michaela Jacksona – oczywiście, jeśli chodzi o głos. To, czy swoje brzmienie stworzył, używając naturalnej inteligencji, czy sztucznej, wydaje się rzeczą wtórną. Mamy więc do czynienia z klasycznym przypadkiem, określanym od antyku jako puszka Pandory. Procesy budzące moralne wątpliwości zostały autoryzowane i mutują. Kopiujący są kopiowani, gdy osiągnęli status oryginalnych, jednak metoda dojścia do pozycji globalnych gwiazd zainspirowała innych i dziś wiadomo tylko jedno: nie wiadomo, jak to się skończy.