„Franciszkańska 3” to tytuł reportażu redaktora Marcina Gutowskiego wyemitowanego na antenie TVN24. Dostarcza on dowodów na to, że Karol Wojtyła jako krakowski kardynał, nim został papieżem, wiedział o przypadkach wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży.
Przez lata „Franciszkańska 3”, fraza rzucona żartobliwie przez papieża w rozmowie ze stojącymi pod oknem krakowskiej kurii arcybiskupiej w czasie jednej z ostatnich pielgrzymek do Polski, konotowała ciepłotę domu Karola Wojtyły. Jako celibatariusz mieszkał tam od nominacji na biskupa sufragana krakowskiego aż do wyjazdu na konklawe w październiku 1978 roku, które wybrało go papieżem. Czy „Franciszkańska 3” miałaby się stać teraz synonimem krycia księży ze swojej diecezji?
Przecież to oczywiste. I w tym sensie „rewelacje” dziennikarskie nie są rewelacyjne, bo do pierwszej dekady XXI wieku praktyka ta należała do standardu w kościele katolickim. Wstrząs polega jednak na tym, że nawet jednostkowy dowód godzi w spiżowy wizerunek papieża, jaki za życia jeszcze wystawili mu rodacy. Część z nich w ochronie wizerunku posłuży się znanym z psychologii mechanizmem wyparcia. Sięgnie po wykładnie, że liberalne media, które i tak prowadzą wojnę kulturową z wiarą, kościołem, a których konsumenci wierzą co najwyżej w szczęście swoich dzieci, nie metafizykę zbawienia, prowadzą demontaż „największego Polaka w dziejach”.
Metodologicznie dziennikarskie śledztwo tym się różni od analizy naukowej, że eksponując incydentalne zdarzenie, egzemplifikuje od razu paradygmat. Na razie wiadomo, że kardynał Wojtyła w trzech przypadkach jako krakowski ordynariusz diecezji krył księdza pedofila. W tamtym czasie miał pod sobą armię 1500 duchownych w archidiecezji krakowskiej. Rok w rok, od 1967 roku, kiedy został ordynariuszem, do rzeczonego 1978 roku. Tyle że metodologiczna niedoskonałość dziennikarskiego śledztwa koresponduje z analizą naukową zagadnienia tuszowania przypadków pedofilii w kościele na całym świecie jak prawe płuco z lewym.
Od 1922 roku obowiązywała wszystkich biskupów tajna instrukcja wydana przez Święte Oficjum, najważniejszą instytucję watykańską odpowiedzialną za doktrynę. Instrukcja stała na straży świętości spowiedzi. Zobowiązywała napastowaną seksualnie przez księdza, ale w konfesjonale, przy spowiedzi, osobę do zgłoszenia przestępstwa miejscowemu ordynariuszowi. A ordynariusza z kolei do wszczęcia dochodzenia i wytoczenie procesu kościelnego spowiednikowi. Ale, co istotne, procesu utajnionego. Do milczenia były zobowiązane wszystkie strony, w tym oskarżająca księdza ofiara. Za naruszenie milczenia groziła automatyczna ekskomunika. Instrukcja dotyczyła również homoseksualnego uwodzenia przy spowiedzi. A choć tego wprost już nie artykułowała, rozciągano ją też na pedofilię. O molestowaniu dzieci przez księży nie dowiadywała się państwowa prokuratura. Nieformalna część instrukcji zakazywała powiadamianie o przestępstwie organów państwa. Wytworzyła się więc w Kościele subkultura milczenia, bo skoro przestępstwo nie wychodziło na zewnątrz, to biskupi ukręcali sprawie łeb, poddając sprawców terapii albo przenosząc ich do innych parafii. Najczęściej w obrębie diecezji, niekiedy w obrębie kraju, choć zdarzały się też przypadki, kiedy duchowni pedofile byli wysyłani na przepastny kontynent afrykański. Gdzie znikali w służbie ołtarza w gęstym buszu. Skoro kościół katolicki miał swoją jurysdykcję, własne prawo, sędziów i możliwości operacyjne, praktyka sprawdzała się znakomicie. O tajności procedury zaświadczała okoliczność, że jedyny egzemplarz instrukcji na każdą diecezję spoczywał głęboko w sejfie ordynariusza każdej diecezji na świecie. Jej egzystencję ujawniono dopiero na kanwie afery seksualnej w Bostonie w latach 1990, na skutek niedyskrecji jednego ze „skruszonych” we własnych szeregach. Dziennikarstwo śledcze i komunikacja pozioma (media społecznościowe) dokonały reszty – podmyły wiarygodność i ujawniły hipokryzję kościoła katolickiego.
Karol Wojtyła jako duchowny, który wchłonął opary tajnej instrukcji, nie mógł więc działać inaczej. To jasne. Afera pedofilskich przypadków duchownych w USA, potem w Irlandii i wreszcie najgłośniejsza, forowanego przez Jana Pawła II seksualnego maniaka Maciela Degolado, dopadła go i cały kościół katolicki na przełomie lat 1990./ 2000. Podmyła szczelne mury watykańskiej dyskrecji i gabinetu każdego ordynariusza. Jej rozmiar zbiegł się ze śmiercią papieża, ochronił przed bezpośrednią konfrontacją z nową aksjologią XXI wieku.
W tym sensie rewelacje z ostatnich dni nie są rewelacjami. Ale egzemplifikują, że także Karol Wojtyła, zamieniony przez nas na świętego z anielskiego spiżu, nie tylko, jak każdy śmiertelnik, miał swoje „grzeszki”. Ale w konfrontacji między ochroną wizerunku kościoła a krzywdą nieletniej ofiary, stał po stronie korporacyjnej, w tym przypadku, instytucji — katolickiego kościoła, nie zgwałconego dziecka. I być może na tym polega najbardziej bolesne doświadczenie, jakie płynie choćby z jednego tylko udowodnionego w dziennikarskim śledztwie casusu krycia księdza pedofila przez krakowskiego kardynała. Idąc jednak drogą żelaznej, choć etycznie przewrotnej logiki, dlaczego kościół katolicki nie miałby uczynić Jana Pawła II swoim świętym, skoro dla dobra wizerunku właśnie tego kościoła, wszak mistycznego ciała Chrystusa, poświęcił pomniejsze dobro pomniejszych dzieci?
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.