Ujawniony na dniach casus papieża Benedykta XVI unaocznia, że inicjator samooczyszczenia Kościoła katolickiego z deliktu molestowania seksualnego dzieci i podwładnych przez duchownych sam tkwił w procederze tuszowania. A dziś jego następca gryzie ścianę. Kościół katolicki zabrnął w ślepą uliczkę.
Każdy przypadek, który ma konkretną twarz, imię i nazwisko, czyta się tak jak ten:
Karin Weissenfels ma już sześćdziesiątkę. Jako dziecko z katolickiej rodziny grała w latach 1970. na gitarze na mszach dla dzieci. Potem studiowała na katolickiej uczelni. Kiedy zdobyła dyplom, zaczęła pracować w jednej z parafii trewirskiej diecezji, w której dołączyła do kierownictwa parafii jako jej świecki współadministrator. Na jednej wycieczce z młodzieżą proboszcz rzucił się na nią, zasypał pocałunkami i zgwałcił. Kiedy zaszła w ciążę, duchowny powiedział, że jest za młoda na dziecko i musi płód abortować. W dniu zabiegu dał jej swój brązowy różaniec, a po powrocie od lekarza wysłał do spowiedzi do kolegi. Tam wyznała spowiednikowi, że nie usunęła ciąży. Duchowny zapalił świecę i nalegał na przeprowadzenie aborcji. Wreszcie położył jej ręce na głowę i wypowiedział formułę absolucji – oczyszczenia od grzechu usunięcia dziecka. Po aborcji proboszcz gwałcił ją niezmiennie, gdziekolwiek ją dopadł. Przymuszał do milczenia. Była jego podwładną, więc milczała. Niedawno kobieta, dziś bezdzietna i niezamężna, wróciła przed budynek plebanii, w której kiedyś pracowała, i podsumowała swoje życie: „Sprawcy mi je skomplikowali, ale zniszczyli je ich przełożeni odpowiedzialni za diecezję.” Czyli biskupi.
Od dwóch dekad skandale seksualne z udziałem duchownych znajdują się w centrum uwagi opinii publicznej. Lawina afer z duchownymi w roli głównej przetoczyła się przez dziesiątki krajów, wywołując największą erozję religijności katolickiej w dziejach nowożytnych i wstrząsając instytucją Kościoła u jego podstaw. Na jaw wyszły i przestępstwa pedofilskie duchownych, i systematyczne, strukturalne tuszowanie ich przez wyższy establishment instytucji – biskupów. Karin Weissenfels od 20 lat skanowała setki dokumentów i wysyłała do biskupów, a nawet do samego papieża. Wprawdzie dzięki wsparciu adwokatów wymusiła wszczęcie postępowania sądu kościelnego wobec obydwu księży, gwałciciela i spowiednika, ale obydwaj odwołali się do Watykanu i uzyskali prawo łaski. Pozostali na swoich stołkach, a spowiednik zrobił nawet niezłą karierę kościelną w diecezji trewirskiej.
Diecezja bardzo katolicka, 1,3 mln wiernych, w każdej wiosce strzela do góry kościelna wieża. Stolica diecezji Trewir szczyci się katedrą biskupią, najstarsza w Niemczech, która stała już, kiedy antyczni Rzymianie w okolicy uprawiali ziemię. W 2010 roku Niemcy zalała niekończąca się fala afer seksualnych z udziałem duchownych, dokonanych na nieletnich lub podopiecznych. Od tej pory na jaw wyszła struktura krycia i tuszowania przypadków użycia przemocy seksualnej duchownych wobec nieletnich przez biskupów. W każdej diecezji niemieckiej. Wszędzie miejscowy biskup dążył do tego samego. Zachowania przez siebie urzędu. Dlatego trzymali się razem, jak w korporacji, bo jeśli jeden z nich puściłby farbę i przyznał się do tuszowania pedofilii wśród podległych mu księży, jego upadek pociągnąłby w otchłań kolegów w fioletach. Do dziś diecezjalne archiwa w Niemczech są niedostępne dla komisji badającej przestępstwa pedofilskie. Ale poszczególne diecezje, by się oczyścić, angażowały kancelarie prawne, które sporządzały raporty o rozmiarach nadużyć seksualnych księży.
Jednak opublikowany 20 stycznia dla diecezji monachijskiej raport zaszokował, bo obciążył kryciem księży-pedofilów ówczesnego kardynała Josefa Ratzingera, kiedy ten był zarządcą diecezji w Monachium. Co dotyczy lat 1977–82, nim Ratzinger został najpierw prefektem najpotężniejszej kongregacji Nauki Wiary, czyli de facto numer 3 w Watykanie, a w 2005 jako Benedykt XVI objął stery Kościoła. Kancelaria adwokacka Westpfahl-Spilker-Wastl, która wcześniej sporządzała podobne raporty dla diecezji kolońskiej i akwizgrańskiej, przedłożyła na zlecenie obecnego arcybiskupa Monachium raport za lata 1945–2019 i w czterech przypadkach dopatrzyła się przewinienia Ratzingera. Ponadto wyraziła poważne wątpliwości co do jego niewiedzy, którą się wcześniej tłumaczył. Sam raport ujawnił 235 sprawców, w tym 173 księży, ponadto 497 ofiar, 247 nieletnich chłopców i 182 nieletnie dziewczynki. W 68 przypadkach nie udało się stwierdzić płci. Punkt ciężkości raportu i poprzedzającego dochodzenia spoczywał na odpowiedzialności biskupa diecezjalnego za tuszowanie seksualnych nadużyć podwładnych.
Spośród czterech deliktów Ratzingera dwa dotyczą krycia księży, którzy zostali skazani prawomocnym wyrokiem przez cywilny sąd za molestowanie seksualne nieletnich, a którzy zostali skierowani do pracy duszpasterskiej. Trzeci duchowny został przyjęty do diecezji w Monachium pomimo wyroku skazującego w innym kraju. O czym, jak dowodzą akta sprawy, Ratzinger wiedział. Wreszcie, najbardziej spektakularne, uczestniczył on 15 stycznia 1980 roku w posiedzeniu, na którym zadecydowano o przyjęciu do diecezji notorycznego pedofila w sutannie Petera H. i skierowaniu go na parafię oraz na którym informował o poufnych detalach spotkania z papieżem Janem Pawłem II. Benedykt zaprzeczał uprzednio, że w posiedzeniu brał udział. Przyjęty do diecezji (dziś 74-letni) duchowny ponownie dopuścił się molestowania seksualnego nieletnich parafian. Nim w 2010 roku został wydalony ze stanu duchownego, dopuścił się przestępstw seksualnych wobec 28 dzieci.
Na 82 stronach, poprzedzonych papieskim herbem, zaprzeczał Ratzinger pisemnie, że ponosi jakąkolwiek odpowiedzialność za krycie swoich duchownych i tuszowanie pedofilii księdza Petera H.. Ale, jak stwierdził jeden z prawników kancelarii, odpowiedź byłego arcybiskupa Monachium czyta się jak „mowę obrończą, w której przyznaje się on tylko do tego, co i tak w świetle akt jednoznacznie można udowodnić”. W szczegółach podaje Ratzinger, kiedy i w którym momencie czegoś nie wiedział. I skupia się w swoich wywodach na podkreśleniu nieobecności na rzeczonym posiedzeniu. W świetle akt, tj. sporządzonego protokołu spotkania – kłamstwo. Ówczesny zastępca kardynała Ratzingera w Monachium, wikariusz generalny prałat Gerhard Gruber przyznał w październiku 2021 roku, że w 2010 roku, kiedy Ratzinger od pięciu lat zasiadał na tronie św. Piotra, był przymuszany do wzięcia na siebie wyłącznej odpowiedzialności za przyjęcie Petera H. do diecezji. Konkluzja prawnika: „Papież Benedykt XIV. nie jest gotowy, by spojrzeć na swoje postępowanie krytycznie i przynajmniej przyjąć odpowiedzialność za własne uchybienia. Dlatego należy on do subkultury przymykania oka na pedofilię w Kościele i bagatelizowania problemu." Rzuca to horrendalne światło na integralność osoby papieża. Tym bardziej, że w chwili obecnej nie jest on w stanie ponownie ustosunkować się do zarzutu. Od roku nie mówi, ledwo się artykułuje. Wydobywa właściwie z siebie westchnienia, które dla świata rozszyfrowuje jego osobisty sekretarz abp Georg Gänswein. Ale ani on, ani nikt też z jego najbliższego otoczenia w tak osobistej sprawie już go nie zastąpi. A to oznacza, że Benedykt XVI odejdzie z tego świata ze skazą osobistego uwikłania w proceder pedofilii.”
Możliwe, że akurat ciężar własnej winy za strukturalne podejście Kościoła katolickiego do tuszowana pedofilii w szeregach duchownych pchnął Ratzingera do wydania temu walki, kiedy jako rzeczony numer 3 w Watykanie rozpoczął wewnątrzkościelną batalię o przerwanie nikczemnego procederu. W 2001 roku pomimo niesprzyjającej konfiguracji w Watykanie, mając przeciwko sobie potężniejszego od siebie sekretarza stanu kardynała Angelo Sodano, większość watykańskiej centrali, nie mówiąc już o rzeszy konserwatywnych biskupów rozsianych po diecezjach na całym świecie, wymógł na papieżu Janie Pawle II nową regulację, która obligowała biskupów diecezjalnych do większej transparentności działań. I do obligatoryjnego przekazywania przypadków pedofilii duchownych do kongregacji Ratzingera. To on także przerwał niebotyczną karierę seksualnego drapieżcy w sutannie, który owinął sobie Jan Pawła II wokół małego palca i który spekulował, że polski papież za zasługi w krzewieniu konserwatywnej formacji religijnej w Ameryce Południowej wyniesie go na ołtarze. W tym celu meksykański ksiądz Marcial Maciel Degollado wybudował sobie za życia w Rzymie imponującą bazylikę. Nim jeszcze zmarł Jan Paweł II, kardynał Ratzinger zdemaskował meksykańskiego duchownego i zamknął w klasztorze. Gwiazda Degollado upadła. Ale tak jak casus Degollado rzucił się cieniem na pontyfikat polskiego papieża, tak teraz uwikłanie Benedykta XVI w tuszowanie pedofilii księdza Petera H. odbiera wiarygodność absolutnej szpicy Kościoła.
To jeszcze nie wszystko. Tak jak Ratzinger w latach 1980. postępował najbardziej zgodnie z powszechną praktyką w Kościele, obliczoną na dezawuowanie cierpienia nieletniej ofiary i poświęcenie jej na ołtarzu nieskazitelnego wizerunku zewnętrznego Kościoła, tak samo jeszcze dziś postrzega całe zjawisko zbyt wielka ilość konserwatywnych biskupów – pochodzących w dużym stopniu z nominacji samego papieża Benedykta XVI. To oni tworzą front sprzeciwu, także w Watykanie, torpedujący starania obecnego papieża Franciszka o wyplenienie korporacyjnej subkultury z szeregów duchowieństwa. To dlatego Franciszek prędzej sczeźnie, niż na tym polu odniesie sukces. Nieprzypadkowo czołowy watykanista włoski Marco Politi ostatnią publikację o Franciszku nazwał „Samotny wśród wilków”. To dlatego reprezentant papieża w Polsce nuncjusz apostolski abp Salvatore Pennacchio trzyma już w szufladzie gotową instrukcję watykańską, przeznaczoną dla kurii biskupich i zakonnych, która precyzuje zasady udostępniania kościelnych akt państwowej komisji do walki z pedofilią w Polsce. Dokumentację postępowań prowadzonych wewnętrznie przez Kościół w sprawach przypadków wykorzystywania małoletnich przez duchownych może przekazywać polskiej komisji, polskim sądom i prokuratorze tylko Watykan. A już nie kurie biskupie, nawet wtedy kiedy posiadają kopie tych dokumentacji. Komisja, sądy i prokuratury muszą zwracać się o wgląd w akta jedynie na drodze międzynarodowej pomocy prawnej, przez watykański sekretariat stanu. To także dlatego biskup diecezji bielskiej domaga się od sądu, by ten sprawdził, czy pokrzywdzony w dzieciństwie przez księdza pedofila mężczyzna z jego diecezji nie jest przypadkiem homoseksualistą i czy relacja z księdzem nie była w związku z tym dla małoletniej ofiary źródłem satysfakcji. To dlatego właśnie dla Kościoła nie ma szansy na samooczyszczenie, w pokorze i zadośćuczynieniu, a reputacja instytucji stacza się po równi pochyłej i bez szansy na ratunek.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.