Oficjalnie pandemia się w Polsce skończyła, może dlatego, że żyjemy czymś innym, ale to bez znaczenia. Nie można przecież pisać tylko o wojnie. Zdjęcie obostrzeń pozwoliło na powrót sceny klubowej w pełni. Oznacza to też powrót do tego samego problemu, co zawsze, czyli wymuszania ignorancji w temacie narkotyków.
System oparty o metody prohibicyjne premiuje brak wiedzy na temat substancji psychoaktywnych. Jeśli już coś na ten temat wiesz, to jesteś podejrzany i patrzy się na ciebie krzywo, prawie jak byś wieczorami ćpał kompot na dworcu centralnym. Na lekcjach wychowawczych o narkotykach nikt nas nie uczył, jakie są substancje, jak działają, a broń boże jak brać je bezpiecznie. Nasz kraj w redukcji szkód jest wyjątkowo mizerny.
Władzę udają, że problemu nie ma, a nawet jeśli jest, to można go pokonać policyjnymi pałkami i grożeniem palcem. Jedyną profilaktyką jest jedna na rok, a często na kilka lat, lekcja wychowawcza, na której wychowawca, policjant albo ktoś z Monaru będzie przez 45 minut przynudzał, jakie to narkotyki są złe i nie powinno się ich brać. Jednak ich wpływ jest znikomy w porównaniu z potęgą imperium muzyki rozrywkowej, w której różne rodzaje substancji psychoaktywnych pełnią rolę rady królewskiej. Dzieciaków nie przekonają wyssane z palca anegdoty o wyskakiwaniu z okna po kwasie. Nie przekonają ich też pogadanki z policjantami, z których wynika tylko, że największym zagrożeniem w korzystaniu z substancji psychoaktywnych jest bycie przez nich złapanym, co nie jest najlepszą metodą budowania autorytetu. Ta metoda powoduje, że czyni się substancje psychoaktywne pociągającym zakazanym owocem. Młodzież, która chce spróbować narkotyków, i tak to zrobi. Czarny rynek jest w czasach Internetu naprawdę łatwo dostępny. Teraz nie musisz mieć znajomych dilerów, wystarczy trafić na odpowiedni czat w Internecie albo wejść do Darknetu, wtedy dowolne prochy przyjdą pocztą. Edzio listonosz z Kiepskich mógłby być mocno zdziwiony, co jest w jego torbie obok renty babki. System edukacji nie uzbroił mojego pokolenia w żadną wiedzę pozwalającą robić to bezpiecznie, a napływ nowych substancji psychoaktywnych sprawił, że ryzyko jest ogromne.
Młodzież bierze coraz częściej i coraz więcej różnych substancji. Nie będę pisał o konopiach, bo każdy zdrowo myślący człowiek w XXI w. powinien być zwolennikiem ich legalizacji. Myślę o wszystkim innym, co za pośrednictwem muzyki, kultury i social mediów trafia w wyobraźnię młodzieży. Nasz system jest niewydolny, nie przystaje do współczesnych wyzwań w tym zakresie. Powoduje tylko kryminalizację i przypadkowe przedawkowania, dodatkowo utrudniając dostęp do leczenia uzależnień. Co w zamian?
Zamiast kategorycznie zabraniać i wysyłać ludzi na margines, powinniśmy minimalizować ryzyko, stawiając na rzetelna edukację. Podobnie, jak z edukacją seksualną: to, że powiemy dzieciom, żeby wstrzymały się do ślubu, nie spowoduje, że nie zajdą we wczesną ciąże lub nie zakażą się HIV – temu może przeciwdziałać tylko nauka minimalizowania zagrożeń.
Pierwszą zasadą, zarówno w obecnym systemie jak i w redukcji szkód, jest „nie bierz” – tylko że, w przeciwieństwie do systemu prohibicyjnego, harm-reduction na tym nie kończy. Warto jest nauczyć ludzi „ale jeśli już musisz, to:”. Taka wiedza nie sprawi, że rzucisz się na narkotyki jak Puchatek na miód, ale może sprawić, że uratujesz życie komuś, kto bierze w twoim towarzystwie. Bo wiedza nie służy tylko do tego, żeby samemu przyjąć bezpiecznie, ale też temu, by – przebywając np. w przestrzeni klubowej – móc powiedzieć komuś, żeby nie mieszał konkretnych substancji.
Teraz tę rolę przejmują organizację party-workerskie które w klubach uczą, doradzają i udzielają pierwszej pomocy osobom, które przesadziły. Niestety ich odbiór jest zły, oskarża się je o promocje narkomanii i wolnego seksu. Tylko że to bzdura i wygodne wytłumaczenie dla ignorancji i utrzymywania zmowy milczenia w tym temacie. Łatwiej jest obwinić kogoś, kto mówi o problemie, niż okazać odwagę, by go rozwiązać. Przecież jak o czymś mówi, znaczy że jest w to zamieszany, prosta drobnomieszczańska moralność.
Narkotykowa zmowa milczenia powoduje tylko szkody. Polskie kluby nie są kompletnie przygotowane do tego, by być bezpiecznymi dla użytkowników substancji psychoaktywnych. Dlaczego miałyby być, jeśli wmawiamy sobie, że ich nie ma. Agresywna, nie przeszkolona pod tym względem ochrona. Często brak spokojnej przestrzeni do udzielenia pomocy lub wyciszenia. Niestety nierzadko też największa zbrodnia: wyłączanie zimnej wody, by zmusić ludzi do kupowania drogiej wody w klubowych barach. Potrafi ona kosztować nawet paręnaście złotych. Brak dostępnej chłodnej wody może kogoś zabić. Za jedynego winnego uzna się oczywiście samego zmarłego, bo przecież mógł nie brać, a nie klub, który zaryzykował jego życiem dla kilkunastu złotych zysku.
Czas na pogodzenie się z tym ,że narkotyki istnieją. Tak jak problemy nie znikają, jak zasłonisz oczy rękami, tak problemy społeczne nie znikną, jak przestaniesz o nich mówić. Nowoczesna i racjonalna narkopolityka to jedno z największych wyzwań stojących przed lewicowymi partiami politycznymi. Nawet nie przez wagę dla społeczeństwa, a przez pokolenia zaniedbań. Czas skończyć z podejściem jak do homoseksualizmu w amerykańskim wojsku: „ty nie mów, ja nie będą pytać”. Przyszedł czas na posypanie głowy popiołem, debatę publiczną i kompletną zmianę podejścia.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.