Stanęli w obronie bezprawnie zwolnionego związkowca Mariusza Ławnika. Byli tam jako przedstawiciele rożnych organizacji: lewicowych partii politycznych, związków zawodowych oraz Biura Społecznego Rzecznika Praw Obywatelskich, projektu, który powstał na kanwie przegranych wyborów Piotra Ikonowicza na rzecznika praw obywatelskich. Tymi aktywistami byli w większości ludzie młodzi, którzy nigdy za swoją działalność nie otrzymali żadnej gratyfikacji. Działają społecznie, bo sądzą, że tak po prostu trzeba.
W Polsce istnieje dużo środowisk lewicowych aktywistów. Młodych ludzi związanych z różnymi projektami społecznymi, związkami zawodowymi, organizacjami non profit, młodzieżówkami i partiami politycznymi. Często działają w kilku naraz i poświęcają temu ogrom swojego wolnego czasu, nierzadko zaniedbując inne obowiązki. Niezależnie od pogody, stanu epidemicznego czy zbliżającej się sesji, organizują akcje, demonstracje, pikiety. Złośliwy by zapytał, czy ma to w ogóle jakikolwiek sens? Czy może to tylko sztuka dla sztuki, plasterek na ropiejącą ranę czułego na problemy społeczne serduszka, które oszukuje się, że może coś zmienić? Moim zdaniem potrzeba by było wiele złej woli, żeby tak pomyśleć. Co prawda większość lewicowych akcji politycznych nie odbywa się w świetle reflektorów, ale nie ma w tym jednak nic złego. Działalność polityczna, nawet niszowa, daje dostęp do zdobywania niezbędnych kontaktów i doświadczenia. Ludzie, którzy przechodzą teraz tę szkołę aktywizmu i polityki, zdobywają niezastąpione narzędzia, którymi będą mogli zmieniać świat. Oby nastąpiło to jak najszybciej.
Ład oparty na szczątkach układów z okrągłego stołu, podparty krzywym rusztowaniem transformacji ustrojowej, nie wytrzymuje próby czasu. Rządzą nami ludzie albo tak starzy, że rozumieją wyłącznie problemy tych poprzednich lat dwudziestych, albo skrajnie odrealnieni. Problemy ludzi spoza ich klasy społecznej są dla nich bajką o żelaznym wilku. Obie te grupy, niezależnie od barw partyjnych, łączy jedna rzecz: pycha. Wokół tych ludzi nie ma żadnej przestrzeni i kultury politycznej. Jedni i drudzy prędzej by sprzedali Słowakom Śląsk za paczkę fajek, niż przyznali się do błędów i honorowo odeszli ze sceny, może nie niepokonanym, ale nie aż tak mokrym od rzucanych pomidorów.
Jedynym batem na te środowiska zmumifikowanych cyników są siły młodych ludzi, którzy wprowadzą świeży standard. Głównie dlatego, że dwie największe partie stały się idealnym wzorcem, jak polityki robić się nie powinno. Odrzucają ciągłe afery, połączone z paranoicznym lękiem przed świeżymi rozwiązaniami. Młodzi politycy zaczynający teraz karierę mają dobre wyższe wykształcenie, pozbawione uprzedzeń i oparte na najnowszych osiągnięciach nauki poglądy. By uniknąć posądzenia o zbytni optymizm, muszę dodać, że nie są to środowiska idealne i pozbawione brudu działalności politycznej. Są jednak wierne swoim ideałom, choć w porównaniu wystarczy, że je w ogóle mają. Uważam, że w tych ruchach jest przyszłość polskiej sceny politycznej – przynajmniej po stronie, po której jest rozum, wolność i równość.
Ludzie doświadczeni, którzy jednak chcieliby odrzucenia diarchii starych ugrupowań, powinni postawić na młodych. Ale nie tak, żeby stanąć na ich czele i korzystać z ich sił. Nie po to, by ich uczyć protestować, czego próbował KOD. Jedyną opcją na organizację szerokiego ruchu jest to, by usiąść z młodymi działaczami, politykami do stołu, jak równy z równym. Polski nie zmienią ludzie, którzy zawiedli już tyle razy. Za kilka lat zmienią ją ludzie mający teraz po dwadzieścia kilka lat, którzy działają, choć nikt ich nie zachęca i nic im za to nie płaci.