Przyznam, że wstępny projekt strefy czystego transportu bardzo mnie zdenerwował. Przewidywał on bowiem, że do lipca 2024 r. musiałbym się pozbyć swojego samochodu i kupić w jego miejsce o wiele droższe, bardziej „ekologiczne” auto. I zrobić to akurat wówczas, gdy dziesiątki tysięcy innych mieszkańców Warszawy będą desperacko szukać samochodów spełniających wyśrubowane normy ekologiczne. Zacząłem się zastanawiać, czy może jednak łamać prawo i narażać się na mandaty, jeżdżąc na zakupy, czy wracając z wycieczek krajoznawczych. Wyszło mi, że zakup nowego auta zacząłby mi się opłacać po dostaniu co najmniej dziesięciu mandatów, po 500 zł każdy. Gdy usłyszałem, że seniorzy będą zwolnieni z wymogów strefy czystego transportu, pomyślałem, że swojego starego diesla przerejestruję na miłą starszą sąsiadkę – i od czasu do czasu podwiozę ją na zakupy. Wszystkie te kombinacje będą jednak niepotrzebne. Poddany głosowaniu na Radzie Warszawy projekt strefy czystego transportu przewiduje bowiem, że mieszkańcy strefy płacący podatki w Warszawie będą mogli korzystać ze swoich dotychczasowych aut aż do 2028 roku. Do tego czasu zapewne spokojnie wymienię auto na nowsze – może na hybrydowe (bo elektryka nigdy bym nie kupił!). A do tego czasu będę mógł sobie driftować moim starym Oplem Astrą pod oknami różnych ekoaktywiszczów. Dziękuję panie prezydencie Rafale Trzaskowski! Naprawdę i szczerze dziękuję!
Ta wersja uchwały o strefie czystego transportu sprawiła, że poczułem się uprzywilejowany. Przywilejem tym zostali też obdarzeni mieszkańcy większej części Warszawy. W czarnej otchłani znaleźli się za to posiadacze starszych aut z dzielnic peryferyjnych, czyli takich bastionów poparcia dla Koalicji Obywatelskiej jak Ursynów i Wilanów. Radni postanowili więc tę krzywdę naprawić. Uznali, że ulgami w obowiązywaniu (zmniejszonej) strefy będą obdarowani wszyscy mieszkańcy Warszawy. Strefa bije teraz wyłącznie w przyjezdnych i w „słoików” niepłacących podatków w stolicy a korzystających z jej infrastruktury.