1 czerwca 2021 r. zaczęły obowiązywać nowe przepisy dotyczące poruszania się na przejściach dla pieszych. W ciągu pierwszych trzech miesięcy ich obowiązywania (późniejsze dane obejmują okres od początku roku, więc mogą fałszować obraz) doszło do: 421 wypadków z udziałem pieszych, 28 z nich poniosło śmierć, a 416 osób zostało rannych. To dużo, ale ofiar ciężko rannych było mniej o blisko 14% w roku 2020, a w odniesieniu do roku 2019 aż o 29,8%. Resort podkreśla, że dane z ubiegłego roku mogą być zaburzone z powodu pandemii i ograniczonej możliwości poruszania się.
Wszystko zatem wskazuje, że przepisy świetnie działają i to jest dobra wiadomość. Dane statystyczne nie odpowiadają jednak na pytanie czy jest to zasługa przepisów, czy kampanii informacyjnej. Stawiam na to drugie. Kampania pokazała kierowcom pieszych użytkowników dróg, a piesi dowiedzieli się, że nie są świętymi krowami i w kolizji z autem zawsze przegrają. Biorąc pod uwagę, że zaledwie 52% kierowców słyszało o zmianie tych przepisów i zapewne tyleż pieszych osób, efekt jest niebywały. Co by się stało, gdyby usłyszeli wszyscy? Statystyki milczą o ilości kierowców ukaranych za nieudostępnienie pierwszeństwa i ilości pieszych ukaranych za korzystanie ze smartfona na przejściu przez jezdnię. Niemniej, sukces jest. Brawo piesi i kierowcy. Czy sukces pozostanie sukcesem, jak kampanie przestaną działać?
Od 1 stycznia 2022 czeka nas, kierowców, kolejna zmiana. Wzrost stawek za wykroczenia drogowe. Drastyczny wzrost. Za rozmowy przez komórkę w trakcie jazdy zapłacimy 500zł, za przekroczenie prędkości o 30km/h – 800zł, mandat maksymalny 5 tys zł, a sądy będą mogły nakładać na sprawców wykroczeń przeciwko bezpieczeństwu i porządkowi w komunikacji kary do 30 tys. zł. Czy wysokość kar może odstraszyć? Wątpliwe. Kierowcy (ci, którzy w ogóle dowiedzą się o zmianie) najpierw zdejmą nogę z gazu, a później przywykną, zapomną i będą jeździli jak dawniej. Powód jest prozaiczny: to nie wysokość kary odstrasza, tylko jej nieuchronność.
W 2020 roku wystawiono 2 mln 587 tys. mandatów za wykroczenia drogowe, które otrzymała część z 19 009 519 polskich właścicieli aut (milczeniem przykryjmy obcokrajowców). To mniej niż 14%, część z nich za błahostki typu złe parkowanie, wielu nie zauważyło automatycznego radaru, a część kilka razy miała pecha. Tymczasem jak podaje w swoim zestawieniu, dotyczącym tylko miasta Warszawa, portal transport-publiczny.pl: „Na ulicy Nowokijowskiej, będącej częścią Trasy Świętokrzyskiej, w sąsiedztwie Dworca Wschodniego, prędkość przekracza 96,7%. kierowców”. W innym miejscu, gdzie podsumowują pomiary wszystkich poruszających się pojazdów w 42 punktach na terenie miasta: „Stwierdzono ponad 1,8 mln przekroczeń prędkości dopuszczalnej [na 3,3 mln pomiarów – red.] stanowiących 56% wszystkich zarejestrowanych pojazdów, z czego 1 mln dotyczył przekroczeń o ponad 10 km/h (ponad 30% wszystkich pojazdów). 12 tys. (3,6%) kierujących pojazdami było zagrożonych utratą prawa jazdy (przekroczenie prędkości dopuszczalnej o ponad 50 km/h)”. A Warszawa to przecież maleńki wycinek polskiej mapy drogowej. Oznacza to, że w Polsce przepisy dotyczące ograniczeń prędkości, przynajmniej czasem, łamią wszyscy.
Nie wiem ile razy 19 milionów pojazdów wyjeżdża na ulicę rocznie, ale w zestawieniu ilość mandatów kontra Ilość pojazdów kontra Ilość przekroczeń prędkości, polscy kierowcy nie są ścigani przez policję. W zasadzie nigdy. Dlatego też uważam, że podwyżka taryfikatora mandatowego ma służyć wyłącznie łataniu budżetu, bo wpływ na poprawę bezpieczeństwa ruchu będzie miała znikomy. Po prostu, kara jest ulotnym, pomijalnym przypadkiem, a nie konsekwencją prawie każdego wykroczenia.
Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Gdyby komukolwiek zależało na ukróceniu piratów drogowych z fantazją łamiących ograniczenia prędkości, to już dawno istnieją możliwości techniczne mogące temu służyć. Są te wszystkie GPS-y, rejestratory – i nic nie stoi na przeszkodzie aby w autach założyć ograniczniki prędkości połączone z punktami nawigacyjnymi na drodze. Jest odcinek z ograniczeniem do 60 km/h - ogranicznik odcina paliwo i możesz jechać maksimum osiemdziesiątką. Czemu nikt tego nie robi? Zapewne powodów jest wiele, ale podstawowym są wpływy z mandatów. 2,6 mln kar, nawet po stówce, to kawał grosza.
Nowy taryfikator przewiduje, że policjant na drodze będzie mógł wystawić mandat do 6 tys. zł, a tymczasem jak podaje GUS średnie zarobki policjanta to 5681 zł brutto, czyli około 4100 netto za miesiąc potencjalnego narażania życia. Nigdy bym nie podważył uczciwości i prawości polskich policjantów i nie śmiałbym zasugerować, że za dyskretnie przekazane 2 tys. zł. skończą procedurę tylko na pouczeniu niesfornego kierowcy.