Konstytucja daje w dzisiejszej sytuacji kilka możliwości zmiany terminu wyborów. Chodzi o opcje nawet legalne, choć pewnie ich zastosowanie urągałoby szacunkowi dla prawa. Tylko czy rządzący będą mieli taki szacunek?
Wybory do Sejmu i Senatu mają się odbyć 15 października. Na razie nikt nie podaje innej daty, bo tak zarządził Prezydent. Zastanówmy się jednak – czysto teoretycznie – jakie możliwości mają rządzący w dzisiejszych okolicznościach, by ten termin zmienić albo doprowadzić do powtórzenia głosowania. Bo przecież poparcie wyborców na pstrym koniu jeździ i odłożenie głosowania mogłoby być dla rządzących korzystne...
Andrzej Duda już nie może odwołać swojego zarządzenia o wyborach. Jednak powinien – bo to jego obowiązek – stać na straży bezpieczeństwa państwa. Tak przynajmniej nakazuje mu art. 126 Konstytucji. Załóżmy, że obecny prezydent się Konstytucją przejmuje, przynajmniej tym właśnie przepisem. Poczucie odpowiedzialności za owo bezpieczeństwo nie pozwala mu zignorować różnych wieści: oto Amerykanie nawołują swoich obywateli, by wyjechali z Białorusi, Litwa zamyka kolejne przejścia graniczne z tym krajem, a Rosja planuje tam kolejne wielkie manewry wojskowe. Do tego przez graniczny płot wciąż przechodzą do Polski nielegalni imigranci.
W poczuciu troski o bezpieczeństwo prezydent może zatem zastosować środek nadzwyczajny, acz konstytucyjny. To stan wyjątkowy. Albo nawet wojenny, o bardziej zaostrzonym rygorze. Nie trzeba go wprowadzać wszędzie, wystarczy – jak przed dwoma laty – tylko w pasie kilku kilometrów od białoruskiej granicy. To operacja już przetestowana w praktyce, więc powtórka będzie łatwiejsza.
W praktyce oznaczałoby to, że turyści znów nie zjawią się w Białowieży, a wyborcy – przy urnach. Bo w czasie stanu nadzwyczajnego oraz w 90 dni po jego zakończeniu nie można urządzać wyborów. Stan wyjątkowy może potrwać do 150 dni, a więc w ten sposób można odłożyć wybory nawet o 240 dni, czyli niemal osiem miesięcy. W tym czasie może obradować Sejm w dotychczasowym składzie i uchwalać co chce, z wyjątkiem zmian Konstytucji i kilku innych ustaw.
Podobnie jest w czasie stanu wojennego, choć są różnice. Wtedy można zastosować różne, drastyczne nawet, ograniczenia wolności obywateli. Można zarekwirować im samochody, wyłączyć nadajniki telefonii komórkowej czy zastosować cenzurę. Ale nie można zabronić obradowania Sejmowi w dotychczasowym składzie. I to tak długo, jak rządzący uznają za stosowne, bo stan wojenny nie ma ustawowego limitu czasowego.
Załóżmy jednak, że naszej ojczyźnie nie będą groziły aż takie wielkie niebezpieczeństwa, a troska prezydenta skupi się na państwowej kasie. Bo tu głowa państwa też ma pewne kompetencje związane z ustawą budżetową.
Otóż do końca września w Sejmie powinien pojawić się rządowy projekt tegoż budżetu na przyszły rok. I pewnie tak się stanie, bo 24 sierpnia rząd taki projekt przyjął. Konstytucja w artykule 225 daje parlamentowi cztery miesiące, by ten zakończył prace nad budżetem. W zwykłych warunkach byłby to całkiem rozsądny termin, pozwalający Sejmowi i Senatowi na spokojne przyjrzenie się temu planowi finansów. Ale w tym roku są wybory, co oznacza, że Sejm się budżetem na razie nie będzie zajmował. Pierwsze posiedzenie po wyborach prezydent może zwołać najpóźniej w 30 dni od ich daty. Zakładając, że wykorzysta maksymalnie ten okres, do pierwszego posiedzenia może dojść dopiero w połowie listopada. Potem minie kilka tygodni na zorganizowanie prac nowego parlamentu, a więc dopiero w grudniu może się zacząć poselska praca nad budżetem. A przecież trzeba dać jeszcze czas Senatowi (20 dni) na ewentualne poprawki, a potem je rozpatrzyć.
W takiej sytuacji może być trudne dotrzymanie czteromiesięcznego terminu (od końca września do końca stycznia). O ile liczyć go od dnia złożenia projektu budżetu przed wyborami. Bo po wyborach nowy rząd może złożyć nowy projekt, zważywszy, że wszystkie projekty z poprzedniej kadencji idą do kosza.
Konstytucja jest tu niezbyt precyzyjna i wyraźnie nie wskazuje, jak powinna wyglądać rachuba czasu. Przy instrumentalnym traktowaniu prawa, jeśli do końca stycznia budżet nie będzie uchwalony, to Prezydent może na początku lutego rozwiązać parlament i zarządzić powtórne wybory. Nikt nie da gwarancji, że zakończyłyby się takim samym wynikiem jak te zwykłe, październikowe.
To oczywiście tylko teoretyczne scenariusze, aczkolwiek oparte na Konstytucji. Oraz na założeniu, że rządzący będą perfidnie wykorzystywali w swoim interesie możliwości, jakie ona daje.
Pewnie niejeden czytelnik powie: „no nie, do tego to się nie posuną”. Przypomnijmy sobie jednak, ile razy w ciągu ostatnich lat takie właśnie przypuszczenie wiele osób wyrażało i jak bardzo się rozczarowały.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.