Model rodziny ulegał nieustannym zmianom na przestrzeni lat. W XXI wieku królujące dotychczas rodziny wielopokoleniowe zastąpiły przeważnie rodziny molekularne. Ostatnio jednak nawet i ta forma rodziny jest coraz rzadziej spotykana. Nieustannie wzrasta bowiem liczba ludzi, którzy decydują się na życie w związku nieformalnym albo życie samotne, a także, korzystając ze swoich praw prokreacyjnych, świadomie rezygnują z rodzicielstwa. Coraz chętniej też na towarzysza codziennego życia wybierany jest za to bliski sercu czworonóg.
Oczywiście konserwatyści, malkontenci oraz zwolennicy teorii o supremacji człowieka mogą na ten stan rzeczy psioczyć i złowieszczo prorokować, że „pies na starość szklanki wody nie poda”, ale z pewnością nie uda im się zawrócić kijem rzeki i wyraźnego trendu już nie zmienią. I całe szczęście, bo najwyższy czas zrozumieć i uszanować prawdę, że każdy ma prawo żyć dokładnie tak, jak chce – z mężem czy żoną, z dziećmi lub bez nich, z partnerem, partnerką czy wieloma z nich jednocześnie, ze zwierzakiem czy też zupełnie samotnie. Dopóki swoimi wyborami nie krzywdzi i nie narusza praw innych osób – ma do nich święte prawo.
Pytanie, kiedy do zrozumienia tej fundamentalnej zasady dorośnie sam ustawodawca, na którego czeka w tej materii wiele poważnych zadań. Przede wszystkim oczywiście usankcjonowanie prawnej sytuacji osób pozostających w różnopłciowych oraz jednopłciowych związkach partnerskich, ale nie tylko. Na zmiany w prawie liczą również niecierpliwie opiekunowie zwierząt domowych, którzy obecnie nie mogą spodziewać się żadnej, nawet symbolicznej formy pomocy ze strony państwa i pracodawcy. A tymczasem relacja pomiędzy człowiekiem a jego zwierzęciem często nie tyle nawet przypomina relację rodzinną, co wprost nią jest. Trzeba też pamiętać, że chore zwierzę jest istotą całkowicie zależną od człowieka, zatem to od działania i zaangażowania tej osoby będzie zależało zdrowie, a nawet życie cierpiącego stworzenia. Nieludzkie i naganne, a zarazem całkowicie nierealne jest wymaganie, aby pracownik był wydajny w pracy kosztem najbliższej dla siebie istoty, jaką często stanowi dla niego właśnie ukochane zwierzę. Równie pilną potrzebą wydaje się także wprowadzenie do Kodeksu pracy prawa do dnia wolnego po śmierci pupila. Opieka nad chorym lub umierającym zwierzęciem to przeważnie zawsze gigantyczny wysiłek pochłaniający astronomiczne zasoby emocjonalne, psychiczne, fizyczne i finansowe. Oczekiwanie, że jego poniesienie pozostanie bez wpływu na jakość świadczonej przez pracownika pracy oraz zaangażowanie w sprawy służbowe, jest abstrakcyjne. W dodatku szkodzi nie tylko samemu pracownikowi, ale również pracodawcy, który ma przecież prawo oczekiwać, że jego podwładny przystąpi do wykonywania swoich obowiązków w odpowiedniej do tego kondycji psychofizycznej.
Czy zatem ustawodawca łaskawie zwróci uwagę na „zwierzolubną” część społeczeństwa i pochyli się nad jej postulatami, czy też dalej będzie udawał, że zwierzęta będące elementem składowym rodzin, podobnie jak rodziny tęczowe, nie istnieją? Obecne prawo, które nie dostrzega wagi relacji człowiek-zwierzę, kreuje lukę i zmusza ludzi do kombinowania. A może ustawodawca ponownie uzna, że na prawo każdego obywatela do decydowania o własnym życiu społeczeństwo (czytaj: Kościół i wyborcy PiS) nie jest jeszcze „gotowe”?