Mimo obietnic najwyższych urzędników kraju, że węgla nie zabraknie, prawie na pewno będzie odwrotnie. Szanse na to, że opał trafi na rynek w rozsądnej cenie, są żadne. No, chyba że kupimy od ruskich.
Przed siedmioma laty prezydent Andrzej Duda przekonywał w Jastrzębiu-Zdroju, że Polska ma zapasy węgla. Według niego węgla starczy na najbliższe 200 lat. Trzy lata później utrwalił swoje stanowisko podczas wystąpienia w Katowicach. W podobnym tonie w 2018 r. wypowiadał się premier Mateusz Morawiecki. „Czarne złoto” – mówił. „Węgla mamy dosyć” – uspokajał, drugą ręką zamykając kopalnie. Tak samo wicepremier Jacek Sasin: „nie zabraknie węgla w Polsce”. Nawet wczoraj pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski uspokajał: „pomimo narastających obaw, węgla nie zabraknie”.
Za to minister klimatu i środowiska Anna Moskwa już pierwszego dnia wojny uprzedzała o możliwych niedoborach węgla. Na te słowa zareagował wiceminister klimatu i środowiska Edward Siarka, który zezwolił społecznościom lokalnym na zbieranie chrustu w lesie. Premier, w reakcji na zagrożenie niedoborami energetycznymi, zaledwie 5 miesięcy po rozpoczęciu inwazji nakazał spółkom skarbu państwa do 31 października 2022 r. sprowadzić do Polski łącznie 4,5 mln ton węgla dla gospodarstw indywidualnych. Podobno minister Moskwa rozłożyła ręce, wzruszyła ramionami i powiedziała: „nie ma skąd”. Najwyraźniej premier Morawiecki zapomniał, że idzie zima.
Dziś sejm debatuje nad kolejną wersją dodatku węglowego. To wersja 2.0, bo poprzednia była całkowicie „od czapy”. Ta zresztą jest nie lepsza. Ustawa oferuje wszystkim ogrzewającym dom za pomocą węgla dopłatę w wysokości 3000 zł. Można uznać, że to na pierwszy rzut oka spora kwota, ale... to dokładnie taka sama dopłata jak w ustawie 1.0. Tam była dopłata 1000 zł do tony przy zakupie 3 ton, kolejny blisko 1000 miał dopłacić nabywca, a resztę sprzedawca. W tej wersji resztę też dopłaci nabywca, bo jakoś przedsiębiorcy nie kwapili się do ratowania rynku surowców energetycznych. Takie dziwne te ustawy, niby są, niby je widać, niby mają pomóc, ale nie wszystkim, tylko tym, którzy palą węglem. Zupełnie zapomina się o tych, którzy grzeją się gazem, mazutem, drewnem i tych, którzy korzystają z ciepłowni lokalnych.
Prawdą jest, że w ramach solidarności z narodem ukraińskim zrezygnowaliśmy z rosyjskiego węgla i pociągnęliśmy za sobą całą Europę. To dobrze. Tak robią cywilizowani ludzie w obliczu bandyckiej napaści jednego państwa na drugie. Tyle że razem z tą decyzją należy wykonać czynności mające zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju, a tymczasem premier przypomniał sobie o tym po wielu miesiącach. Na usta ciśnie się pytanie: czemu zwlekał tyle czasu? Zapomniał, że zima trwa u nas 8 miesięcy i że w zimie jest zimno? Czy może zbliżająca się zima i deficyt węgla na rynkach światowych ma zmusić nas do tego, abyśmy zerwali embargo i z przykrością oraz łzami w oczach znowu zaczęli kupować ruski węgiel? Przecież wielki przyjaciel polskiej prawicy i samego Jarosława Kaczyńskiego cały czas mówi, że sankcje to błąd, że nakładając je Unia Europejska „strzeliła sobie w płuca i teraz próbuje złapać powietrze”.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.