W 2011 roku, po katastrofie nuklearnej w japońskiej Fukushimie, niemiecka kanclerz Angela Merkel ogłosiła program stopniowego wygaszania energetyki jądrowej w RFN. Zrobiła to, wykorzystując nastroje społeczne. Wszak obywatele bardzo się bali, że podobna katastrofa może wydarzyć się również w Niemczech. Czyli bali się, że dojdzie do ogromnego trzęsienia ziemi i tsunami na Morzu Północnym, w trakcie którego morska woda wleje się dziesiątki kilometrów w głąb lądu i zaleje niemieckie elektrownie jądrowe.
„Królowa Europy” – z wykształcenia fizyk – zamiast spokojnie wytłumaczyć poddanym, że nie ma się czego bać i że atom jest de facto ekologicznym źródłem energii, postanowiła zarżnąć branżę, w której Niemcy wcześniej odnosili wiele sukcesów. W jej wizji „niebezpieczna” energia atomowa oraz „brudne” elektrownie opalane węglem miały zostać zastąpione przez turbiny wiatrowe i panele słoneczne. A także przez „ekologiczny” gaz ziemny – najlepiej sprowadzany z „demokratyzującej się” Rosji. Gaz był potrzebny oczywiście by pokryć niedobory na rynku energetycznym, których nie były w stanie zaspokoić wiatraczki i fotowoltaika made in China. Eksperci z Polski oraz innych państw dawnego Układu Warszawskiego dziwili się, że Niemcy tak chętnie uzależniają się od gazu z Rosji, który może zostać w przyszłości pod byle pretekstem odcięty przez Putina z przyczyn politycznych. Ekspertów tych wyśmiewano za to, że „nie rozumieją Europy i wolnego rynku”.
Nadszedł rok 2022. Merkel jest już na politycznej emeryturze, a w urzędzie kanclerskim urzęduje socjaldemokrata Olaf Scholz. Rosja zmniejsza przesył gazu do Niemiec poprzez gazociąg Nord Stream. Robi to, choć Niemcy grzecznie płacą jej w rublach za ten gaz i pilnie się starają, by na Ukrainę nie trafiało zbyt wiele broni. Niemieccy eksperci płaczą, że Rosja zrobiła im takie świństwo. No, kto by się spodziewał, że z przyczyn politycznych będzie ona zakręcać kurek z gazem. Trwają dyskusje o możliwym racjonowaniu gazu, opóźnianiu wygaszania ostatnich reaktorów i o… zwiększeniu produkcji energii z węgla. No cóż, jak polska elektrownia w Turowie emituje CO2, to jest to zbrodnia na środowisku naturalnym. Jak robią to stare enerdowskie elektrownie opalane węglem brunatnym, to jest to metafizyka…
A ja się zastanawiam, czym będą napędzane niemieckie czołgi (i czołgi zapowiadanej unijnej armii) w roku 2035? Możliwe jest kilka odpowiedzi: a) bateriami elektrycznymi b) siłą mięśni ludzkich bądź końskich c) jakąś kosmiczną technologią teslowską d) nie będzie żadnych czołgów, bo wszyscy będą żyli w pokoju, nie będą jeść mięsa, nie będą nic posiadać i będą szczęśliwi.