Gdy w maju spędzałem wakacje na Krecie, odbywały się akurat greckie wybory parlamentarne. Po ogłoszeniu exit polls pytałem się o nastroje aktywistów różnych partii zebranych na głównym placu w Heraklionie. Od przedstawicieli lewicowej partii Syriza (która przegrała tamte wybory) usłyszałem: „Poczekajmy do 21. Wówczas będą oficjalne wyniki i będziemy wiedzieć wszystko”. Oficjalne wyniki już w godzinę po zamknięciu lokali wyborczych? W Grecji to możliwe, choć przecież jest ona uznawana za kraj, w którym administracja publiczna jest niskiej jakości. Proces wyborczy jest tam jednak mocno scyfryzowany. Podobnie jest też w sąsiedniej Turcji. Tam oficjalne wyniki wyborów są znane bardzo szybko po zamknięciu lokali wyborczych. Jak to się stało, że Grecy i Turcy doszli do takiej perfekcji w liczeniu głosów? Czyżby byli lepiej zorganizowani od nas? Czyżby ich kraje były bardziej dojrzałymi demokracjami?
Przy okazji każdych wyborów przeprowadzanych w Polsce mocno mnie dziwi wolne tempo zliczania głosów w wielkich miastach. Dziwi tym bardziej, że mieszkam w Warszawie i w komisjach na moim osiedlu głosy są zwykle zliczane bardzo szybko. Jak to się więc dzieje, że tak ślamazarnie idzie ich podliczanie na Ursynowie, Mokotowie czy Żoliborzu? Czy światli mieszkańcy tych dzielnic zasiadający w komisjach wyborczych mają problemy z matematyką? Czy karty wyborcze im się sklejają? Nie mogę pojąć, że kilka osób w komisji liczy kilkaset czy nawet kilka tysięcy kart przez trzy dni. Czy oni dostają wynagrodzenie od godziny liczenia? Stwierdziłbym, że to iście bałkańskie standardy, gdyby nie to, że na Bałkanach proces wyborczy jest dużo bardziej cywilizowany i nowoczesny.