Sasin mówi: gra i buczy. „Stworzyliśmy bardzo silny koncern multienergetyczny, który dzięki temu, że kupuje dziś znacznie większe wolumeny, mógł zoptymalizować wiele procesów i obniżyć koszty, może pozwolić sobie na obniżenie cen” – mówił minister aktywów państwowych w TVP Info. Trochę mu zaprzecza (może słusznie, bo czego Sasin się tknie, to zepsuje, że wspomnę choćby wybory kopertowe za 70 mln zł) Adam Kasprzyk, dyrektor do spraw komunikacji korporacyjnej Orlenu, który przekazał: „Apelujemy o niekupowanie paliwa na zapas, tak, by umożliwić normalną pracę siłom logistycznym, obsługującym stacje na co dzień”. W podobnym tonie wypowiadał się Daniel Obajtek, mówiący, że jeśli paliwo będzie zbyt tanie, to za dwa tygodnie się skończy.
Na pytanie Business Insidera: czemu paliwo jest tak tanie i czy go nie zabraknie, koncern Orlen zaprzecza Obajtkowi i Kasprzykowi: „Firma nie przewiduje wprowadzenia limitów ilościowych na zakup paliwa ani nie planuje zmiany polityki cenowej” – przekonuje nas biuro prasowe Orlenu. „Przy wyłączeniu nieprzewidzianych wahań czy zdarzeń na rynku, nie ma powodów, aby ceny paliwa miały w kolejnych tygodniach gwałtownie wzrosnąć, albo żeby miało go zabraknąć”. – przekonuje firma. Choć z tym „nie zabraknie” to na dwoje babka wróżyła, gdyż niektóre stacje benzynowe już wprowadzają limity.
W tych wypowiedziach kluczowe są zwroty „kolejne tygodnie” z oświadczenia koncernu i „dwa tygodnie” Obajtka. Choć zapewne wymknęły się niechcący, to faktem pozostaje, że za – mniej więcej – dwa tygodnie mamy wybory. I tak jak teraz wbrew trendom światowym polskie paliwo tanieje, tak 15 października trend się odwróci i nastąpi gwałtowne odbicie. Po pierwsze, bo zapasy trzeba uzupełnić, po drugie, bo ceny są absurdalnie niskie, a po trzecie, bo nie ma już sensu naciskać na suwerena. Kartka w urnie, wyborca może się bujać. Już 16 października przyjdzie pora, aby odrobić inwestycję w kampanię wyborczą PiS, więc dziś najtańsze w Europie paliwo jutro będzie najdroższym.