Pod koniec świątecznego długiego weekendu średnia cena etyliny 95 wynosiła 7,89 zł za 1 litr. W przeliczeniu na dolary wynosiła 1,77 USD za litr. Jak to wygląda na tle innych państw Europy? Benzyna tego gatunku była wówczas nieco tańsza niż w Mołdawii (1,78 USD za litr), Rumunii (1,81 USD), na Słowacji (1,98 USD), w Czechach (2 USD) czy w Niemczech (2,02 USD), a sporo tańsza niż na przykład w Niderlandach (2,47 USD) czy w Grecji (2,6 USD). Spośród państw UE, benzynę o niższej średniej cenie miały: Bułgaria (1,72 USD), Słowenia (1,62 USD) i Malta (1,40 USD). Cena benzyny obiecywana przez Tuska to 5,19 zł za litr, czyli prawie 1,17 USD. Paliwo w takiej cenie mają w Demokratycznej Republice Konga, a nieco tańsze jest w Meksyku (1,15 USD). Czy zejście do takiej ceny jest realne? W odróżnieniu od Meksyku czy Konga nie dysponujemy znaczącymi złożami ropy naftowej. Więc jak Tusk chciałby cenę benzyny w Polsce obniżyć do poziomu kongijskiego? Być może chciałby całkowicie znieść opodatkowanie paliw (ale nie, chyba nie to miał na myśli, bo za swoich rządów niczego takiego nie zrobił, a obecnie takie działania wzbudziłyby pewnie sprzeciw Komisji Europejskiej). Według wyliczeń portalu e-petrol, dla średniej ceny benzyny z 15 czerwca wynoszącej 7,94 zł za 1 litr, VAT w cenie benzyny stanowił 59 groszy, akcyza 1,41 zł, opłata paliwowa 15 groszy a opłata emisyjna 8 groszy. Marża detaliczna stacji benzynowych to zaledwie 3 grosze na litrze. Cena hurtowa paliwa w rafinerii stanowiła natomiast 5,68 zł. Wpływ na ceny paliw produkowanych przez rafinerie mają nie tylko ceny ropy na światowych rynkach, ale też kurs dolara, koszt transportu morskiego ropy, ceny biokomponentów dodawanych do paliw oraz uprawnień do emisji CO2. Wszystko to w ostatnich miesiącach mocno szło w górę. Obniżyć cenę do 5,19 zł można wymuszając, by rafinerie i stacje benzynowe przynosiły straty. Choćby wprowadzając na rynku maksymalne ceny paliw w orbanowskim stylu i później ratując sektor paliwowy miliardami złotych z budżetu. Co jednak to będzie miało wspólnego z wolnym rynkiem, który partia Tuska miała długo wypisany na sztandarach? Czemu jednak cackać się z jakimś docelowym poziomem 5,19 zł za litr? Czemu nie obniżyć cen do poziomu wenezuelskiego, czyli do około 9 groszy za litr?
Wszyscy krytycy Tuska zapominają jednak o jednej ważnej rzeczy: chronologii. Były szef Europejskiej Partii Ludowej nigdy nie twierdził, że chciałby obniżyć ceny paliw już teraz. On zapowiada ich obniżkę dopiero, gdy będzie premierem. Zapewne spodziewa się, że będzie to w 2023 r. Być może w 2027 r. Lub w 2031 r. Wówczas ceny ropy mogą być sporo niższe. I benzyna może być rzeczywiście po 5,19 zł za litr. Jeśli będzie tańsza, to Tusk będzie mógł podnieść jej cenę do obiecanego poziomu. Problem sam się rozwiąże, jeśli Tusk zostanie premierem dopiero w 2035 r. (Będzie miał wówczas 78 lat, ale wiek chyba nie będzie dla niego przeszkodą dla rządzenia. Joe Biden ma obecnie 79 lat i sobie jakoś radzi.) W 2035 r. w Unii Europejskiej ma się bowiem zakończyć produkcja wszystkich samochodów spalinowych poza luksusowymi autami. Spór o ceny benzyny będzie wówczas bezprzedmiotowy.