Mieszkańcy przygranicznych wsi poinformowali Ministerstwo Obrony Narodowej o naruszeniu granicy przez białoruskie śmigłowce, a MON na to: niemożliwe – nasze granice są bezpieczne. Czy aby na pewno?
„Oskarżenia o naruszenie granicy Polski przez śmigłowce Mi-24 i Mi-8 białoruskich Sił Powietrznych i Wojsk Obrony Powietrznej są naciągane i zostały wystosowane przez polskie kierownictwo wojskowo-polityczne w celu kolejnego usprawiedliwienia gromadzenia sił i techniki przy granicy białoruskiej” – podaje agencja Belta, powołując się na oświadczenie Ministerstwa Obrony Białorusi. Być może na tej podstawie MON zapewnił, że Centrum Operacji Powietrznych nie odnotowało naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej, podkreślając, że „strona białoruska informowała wcześniej stronę polską” o ćwiczeniach w pobliżu granicy.
Sytuacja odwróciła się kilka godzin później, gdy MON zmienił zdanie i stwierdził, że jednak naruszenia były. „Ze względu na możliwe dalsze prowokacje apelujemy o odpowiedzialne rozpowszechnianie i komentowanie informacji, które mogą być wykorzystane przez rosyjski i białoruski reżim”. Woltę opinii wywołały zdjęcia i doniesienia mieszkańców przygranicznych wiosek, nad których domami rano latały białoruskie śmigłowce z czerwoną gwiazdą na brzuchu. Mieszkańcy zauważyli je, gdyż nikt nie lubi, jak się po jego niebie lata.
Wiedziała o tym incydencie także Straż Graniczna, a MON weń nie wierzył. Trochę to dziwne, bo Białoruś jest państwem wrogim, na granicy stoi stu wagnerowców, przeciw którym przerażony Błaszczak wysłał 2 tys. żołnierzy z brygad zmechanizowanych. W tym samym czasie prezes „nawija” na PiS-owskich piknikach o tym, jacy jesteśmy silni i bezpieczni, Morawiecki bredzi, że Powstanie Warszawskie jeszcze się nie skończyło, a ruskie śmigłowce fruwają po naszym niebie jak gołębice.
Wszystko wskazuje na to, że 10-godzinna zwłoka w wydaniu komunikatu o incydencie przez MON wywołana została tym samym powodem, co w przypadku upadku rakiety pod Bydgoszczą. Oni myśleli, że nikt nie zauważy, bo to podważa narrację o bezpieczeństwie naszego kraju. Na ich nieszczęście rakietę znalazł koń, który był z panią na spacerze w lesie, a mieszkańcy pogranicza mają telefony z aparatami fotograficznymi.
MON tłumaczy, że Centrum Operacji Powietrznych nie odnotowało naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej, ponieważ „Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe”. Niestety, skoro były zbyt nisko, żeby zobaczyć je radarem, to oznacza, że wybudowany przez wojskowych płot na granicy jest stanowczo zbyt niski, a narracja o bezpieczeństwie z gruntu fałszywa.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.