Te bajkowe zostawmy innym do felietonów wakacyjnych, dla odpoczynku. Ja wezmę na siebie tego niewakacyjnego, o którym pisać nawet nie wypada. Po raz pierwszy na wschodzie Europy pojawiły się w 2014 r., choć tak naprawdę to nie sprawdzałem, bo może wcześniej też się tu bardziej dyskretnie pałętali. Jak podaje nam Wikipedia, „Zielone ludziki, w przekazie rosyjskim także «uprzejmi ludzie» – potoczne określenie uzbrojonych rosyjskich żołnierzy nieposiadających dystynkcji wojskowych ani innych wyróżników, które pozwalałyby na określenie ich przynależności państwowej, prowadzących zbrojne regularne i nieregularne działania na Krymie (aneksja Krymu przez Rosję) oraz na wschodzie Ukrainy (wojna w Donbasie), wymierzone przeciwko jej integralności i niezawisłości”. Warto dodać, że mundury i karabiny z amunicją w zwykłych sklepach kupowali... Widać, że ktoś w końcu rozszyfrował tę zagadkę i zamieścił w internecie. Ale to było już dziewięć lat temu, pewno ludziki się wyeksploatowały i potrzeba nowych. Kreatywność rosyjska jest znana, nie tylko w literaturze, muzyce bądź filmie – w życiu politycznym i w prowadzeniu wojen również. No to do roboty. Dzielne mózgi Kremla najpierw wzięły grupę o niemieckobrzmiącej nazwie, nawiązującej bądź to do nazwiska kompozytora żyjącego w XIX w. (melomani), bądź to do spółki Wagner GmbH z Niemiec „specjalizującej się w towarach konsumpcyjnych i zajmującej się dystrybucją dóbr nietrwałych i trwałych”, bądź z innych inspiracji. Efekt osiągnięty, bo na pierwszy rzut oka nie wiadomo, skąd są ci ludzie, szczególnie w Afryce (a tam tzw. wagnerowcy lubią przebywać) musi robić to niezłe zamieszanie. Bo Niemcy to, czy ktoś inny? Następnie po wrzuceniu ich na ponad rok do walki na froncie animuje się konflikt z regularnym wojskiem (wiadomo, konflikty się zdarzają) i organizuje pucz z elementami dramatycznymi: marszem na Moskwę, ucieczkami z Kremla, zajęciem miasta i tym podobnymi atrakcyjnymi wydarzeniami. W tym czasie świat wstrzymuje oddech, publicyści i redaktorzy wylewają z siebie komentarze, politycy przewidują zmiany, napięcie rośnie. Chciałoby się napisać: tra ta tam, bębny biją, muzyka Wagnera idealnie by tu pasowała. Świat marzy o cudzie. Tu wkracza przyjaciel, dobrotliwy ojczulek z siwizną na głowie, i rozładowuje konflikt, ratuje od płomieni stolicę sąsiedniego kraju, zapobiega rozlewowi bratniej krwi. Marsz na stolicę zostaje odwołany, ojczulek proponuje schronienie marnotrawnym synom, srogi car daję kasę na żołdy. Świat jest skonfundowany, bo tak trochę teatralnie wyszło. Już zielone ludziki prawie gotowe, dodatkowo skonfliktowane ze stolicą, w innym państwie zakwaterowane, super wyszło. W międzyczasie broń atomowa do tego państwa jest przesuwana, prawie dyskretnie. Teraz tylko trzeba, aby zielone ludziki się zbuntowały, kilku strażników przesłały na inny padół (konieczna drastyczna dokumentacja zdjęciowa) i mogą atakować każdy kraj na własny zielonoludzikowy rachunek. A z odpowiedzią im będzie trudno, bo jak z atomówki strzelać (pamiętajmy: artykuł 5!) do pojedynczych ludzików. A nawet jeśli ich się trafi, to pamiętajmy, że to bandyci i kryminaliści. Świat się pogubił i osłupiały czeka, choć tak naprawdę to już od jakiegoś czasu zapomniał o wojnie i tak jak po 2014 r. nie chce sobie przypominać, ma ciekawsze rzeczy na głowie. Tak dobrze niestety nie będzie, nie po to ludziki zostały przygotowane, aby nikt ich nie wykorzystał, płonne nadzieje. A jest ich ponoć 25 tysięcy, choć w całej grupie aż 50 tysięcy. Melomani lub „dobra trwałe i nietrwałe”. Lekko i przyjemnie to już było. I tak wyszedł wakacyjny felieton, choć bez happy endu.