Oj Boże, jak dawno to było! Jak dobrze, że człowiek nie żył w tych trudnych czasach...
Pytania tradycyjnie napierają: Jak można było tak słabo przygotować kraj? Tylko 20 lat II Rzeczypospolitej? Co nasi dziadowie mieli w głowach? Dlaczego nikt nas nie wspomógł? itp., itd.
Zamykam oczy i widzę to: jest 1 października, rano, piątek – dość brzydki, znowu pada na Podlasiu... Jest dość wcześnie, 7 rano w Lizbonie, czyli 8 rano w Warszawie. Otwieram iPada, a tam na każdej stronie internetowej duże litery krzyczą: „Zielone ludziki z Donbasu zajęły Kijów!”, w zasadzie bez walki, spontaniczna akcja mieszkańców wschodniej Ukrainy, którzy w czwartek zapewne kupili w okolicznych salonach trochę helikopterów dla zdynamizowania przemieszczania.
Ech, no to mój poranny, codzienny trening diabli wzięli. Tak mija mi cały dzień: czytanie, liczne rozmowy z rodakami, z rodziną. Wieczorem byli już we Lwowie. Wypita butelka dobrego wina z Douro po zmroku też nie pomogła dzielnym Ukraińcom.
Sobota zapowiadała się słabo: w Polsce pada, w Portugalii świeci słońce, ale wiadomości na iPadzie tylko się rozwinęły. Jakiś generał zielonych ludzików – to oni mają stopnie wojskowe? – zaparkował o 8 rano w Lublinie na Rynku. Jak to w Lublinie? Jak twierdzi: był jakiś problem z mapami. No słabo to zaczęło wyglądać, bo dzielni leśni, tzw. terytorialsi, nie dali rady go powstrzymać, a minister obrony narodowej jest na wakacjach (kiedyś musi odpocząć, ma prawo), a główny polityk kraju jeszcze nie wstał. Nasze wojska jakoś mało sprawne i te kilka samolotów straciliśmy w 30 minut. Nimi mieliśmy się bronić, ale nikt skutecznie tego nie potrafił zrobić. To taka operacja „Gamoń”, bo szefowie to ludzie z gatunku „nic nie potrafię, ale stanowisko mam”. Amerykanie jakoś nie poderwali się do boju.
Obrażalscy! I to za co? Za jakąś tam małą spółkę, co ją rząd podwędził wieczorową porą. Niemcy dziwne też się nie ruszyli – chyba się bali nowych reparacji wojennych. UE wystosowała tylko protest. Nie wiedzieć czemu nikt się nami nie zajął, a sami jak zawsze nie potrafiliśmy tego zrobić. Taka karma? Taki klops?
Już czwarta po południu w Lublinie. Miejscowy szef partii rządzącej, znany przedsiębiorca i biskup spotkali się z generałem zielonych ludzików, aby dograć zasady cywilizowanej współpracy. Przedsiębiorca ma nawet szanse przy tym coś zarobić, bo generał stwierdził, że ma spory budżet – wiadomo… mieszkańcy Donbasu zawczasu zrzucili się na wyprawę. Po 6 po południu w przestrzeni teleinformatycznej zadźwięczał jeden telefon, taki na linii Moskwa–Warszawa. Ciepły męski głos powiedział tylko trzy wyrazy „Spasiba, ocień haraszo” .
Jak to się stało, że my – będący w NATO i UE, z rządem tak wybitnych patriotów, prawdziwych mężów stanu – w parę godzin straciliśmy Lubelszczyznę? Straciliśmy przy tym sojuszników, przyjaciół i zdolność obronną. Zastanawiam się, jak to możliwe? No tak, ale to nie było parę godzin. To był ciekawy proces, tzw. proces gotowania żaby z pozytywnym skutkiem – co prawda nie dla żaby, ale dla procesu. Parę osób naprawdę się napracowało. Ale niedługo Dziadek Mróz da prezenty, wszak święta za pasem. Kiedyś historycy to opiszą w opasłych tomiskach i będzie na maturze. Biedni uczniowie.
Otwieram oczy, Tag dalej leniwie płynie, zachodzi słońce nad Lizboną, „Uważam Rze Historia” leży obok, boję się otworzyć iPada…